„Polityka”. Pilnujemy władzy, służymy czytelnikom.

Prenumerata roczna taniej o 20%

OK, pokaż ofertę
Historia

Historia, jakiej nie znacie: Masakra w Niedzielę Palmową

Zniszczony Ju 57 na lotnisku w Tunisie, 1943 r. Zniszczony Ju 57 na lotnisku w Tunisie, 1943 r. Library of Congrass / Wikipedia
Jak zostać myśliwskim asem w kwadrans, czyli bitwa lotnicza nad Przylądkiem Bon.

Zacznijmy może od maszyny. Zbiorowy bohater tej opowieści narodził się w USA w 1938 r., kiedy to wojskowi, z uwagą obserwujący rozwój samolotów w Europie, doszli wreszcie do wniosku, że potrzebują czegoś nowocześniejszego niż beczkowaty Boeing ze stałym podwoziem i płatem usztywnionym zewnętrznymi naciągami. Jako pierwszy wszedł do masowej produkcji samolot z zakładów Curtissa, oznaczony jako P-40 Warhawk. Co prawda nie dorównywał osiągami żadnemu podstawowemu myśliwcowi Niemiec i Japonii, ale był za to bardzo amerykański – miał wielki, dwunastocylindrowy silnik w układzie V, sześć karabinów maszynowych kalibru 12,7 mm, ogromny wlot powietrza pod śmigłem, na którym malowano charakterystyczną rekinią paszczę, duży zasięg i konstrukcję potrafiącą wytrzymać naprawdę wiele. W jednej ze swoich książek Bohdan Arct opisał ten samolot jako „amerykański dowód na to, że nawet cegła z wystarczająco dużym silnikiem może latać”, ale to złośliwość pilota przyzwyczajonego do eleganckich linii brytyjskiego Spitfire...

Czytaj też: Arsenał demokracji

Po pierwsze: logistyka

Nad Europą, gdzie alianci musieli toczyć boje ze znakomitymi Bf 109 i FW 190, Warhawk sobie wiele nie polatał, ale na innych frontach, przede wszystkim w Azji (gdzie używały go słynne Latające Tygrysy) i w Afryce, stał się znaczącą częścią arsenału wolnego świata.

Przenieśmy się zatem na północnoafrykańską pustynię. Na początku 1943 r. stało się jasne, że niemieckie przygody AfrikaKorps i jego pomysłowego dowódcy gen. Erwina Rommla dobiegają końca. O wszystkim zadecydowała logistyka – niemieckie i włoskie transportowce, atakowane z Malty przez bombowce i okręty podwodne, coraz częściej kończyły swoje rejsy na dnie Morza Śródziemnego. Siły Rommla, otoczone ze wschodu i zachodu, nie miały szans na przetrwanie.

Generał sugerował natychmiastową ewakuację do Włoch, ale genialny strateg z małym wąsem, który właśnie odebrał podobną lekcję pod Stalingradem, doszedł do wniosku, że taktyka „ani kroku wstecz” tym razem na pewno się sprawdzi. Postanowiono więc zaopatrywać AfrikaKorps z powietrza, głównie z pomocą floty transportowych trzysilnikowych Ju 57 i gargantuicznych rozmiarów Messerschmittów Me 323 Gigant. Obliczano, że dziennie samoloty te dostarczały do Afryki 120 ton zaopatrzenia. Wysyłanie wypełnionych paliwem i amunicją powolnych transportowców nad brzeg kontrolowany przez wrogie lotnictwo myśliwskie? To musiało się udać...

Czytaj też: Zemsta pilota na gestapo

Alianci, rzecz jasna, zdawali sobie sprawę z niemieckich planów, postanowili więc przeciwdziałać. Mieli jednak dwa problemy. Po pierwsze, przelot nad Cieśniną Sycylijską trwał bardzo krótko, musieli utrzymywać w powietrzu spore siły. Choć w zasadzie nie musieli, i tu pojawia się drugi problem, bo dzięki złamaniu Enigmy posiadali dokładne informacje o kierunkach i czasie niemieckich wypraw, ale utrzymanie w tajemnicy faktu, że kody są łamane, było po stokroć ważniejsze od zestrzelenia największej nawet liczby wrogich samolotów. Plan, jak zjeść ciastko i mieć ciastko, miał wymyślić Jimmy Doolittle, awansowany na stopień generalski po słynnym bombowym rajdzie na Tokio (18 kwietnia 1942 r.) i pełniący funkcję dowódcy 12. Armii Lotniczej walczącej w Afryce Północnej.

Czytaj też: Fronty peryferyjne II wojny światowej

Eksterminatorzy, skorpiony i koguty

Doolittle skonstruował skomplikowaną intrygę, której nadano kryptonim „Flax”. Plan składał się z czterech skoordynowanych operacji w czterech rejonach, patrząc od północy – z bombardowań sycylijskich lotnisk przez amerykańskie B-17, „wymiatania” przez brytyjskie Spitfire przy brzegach Sycylii, patroli amerykańskich B-25 w osłonie myśliwców P-39, udających, że szukają wrogich jednostek pływających, i wreszcie amerykańskich i brytyjskich myśliwców oczekujących nad afrykańskim brzegiem. „Na zachętę” przepuszczono wiele wrogich lotów zaopatrzeniowych – alianci wiedzieli, że Niemcy systematycznie sprowadzają na Sycylię coraz więcej Ju 57, i postanowili poczekać na naprawdę dużą wyprawę.

Czytaj też: Pierwsze ataki lotnicze? Porażka!

Wyczekiwana okazja nadarzyła się 18 kwietnia 1943 r., w Niedzielę Palmową. Ok. 16:30 nieopodal przylądka Bon w Tunezji zauważono dużą niemiecką wyprawę zaopatrzeniową – wedle pierwszych raportów miało to być 100 transportowych Ju 57 lecących w osłonie 50 myśliwców Bf 109 i Bf 110 (w rzeczywistości formacja liczyła 65 Ju 57 i znacznie mniej myśliwców). Do przechwycenia wystartowali Amerykanie z 57. Grupy Myśliwskiej – trzy dywizjony o dość bojowych nazwach: „Eksterminatorzy”, „Czarne skorpiony” i „Koguty bojowe” – łącznie 46 samolotów P-40F Warhawk. Niemieckimi myśliwcami znajdującymi się na wyższym pułapie mieli zająć się piloci RAF na swoich zwinnych Spitfire.

Czytaj też: Siedmiu najważniejszych dowódców alianckich

Jak zostać asem w kwadrans

Jak opowiedział jeden z pilotów po walce, transportowce „leciały w najpiękniejszej formacji, jaką widziałem”: w trzech grupach o kształcie litery V. Ten pruski porządek miał Niemców wiele kosztować. Kiedy Brytyjczycy związali walką myśliwce, Amerykanie rzucili się na powolne Ju 57. Strzelcy pokładowi, a nawet żołnierze z bronią automatyczną ustawieni w oknach próbowali się bronić, ale był to daremny trud – amerykańskie warhawki masakrowały kolejne maszyny, raz za razem podchodząc do ataku.

Sytuacja nieco się skomplikowała, gdy brytyjscy i niemieccy myśliwcy prowadzący walkę kołową zeszli na pułap, na którym znajdowały się transportowce – w zasadzie łatwiej było zostać zestrzelonym od sojuszniczego niż wrogiego ognia. Ale Ju 57 zaczęły spadać, duża część w płomieniach trafiła do morza. 20–40 z nich wylądowało awaryjnie, rozbijając się na wybrzeżu. Wszystko to nie trwało dłużej niż kwadrans, a w tym czasie kilku pilotów dorobiło się tytułów asa, co oznacza, że strącili co najmniej pięć wrogich maszyn. Amerykanie stracili osiem samolotów i sześciu pilotów, raportowali jednak zniszczenie 74 samolotów wroga. Jak to zwykle bywa, liczba ta została zawyżona, w rzeczywistości zniszczono 35 Ju 57 i 12 uszkodzono, ale straty niemieckie były bardzo poważne.

Czytaj też: Operacja Pedestal. Cud, który uratował Maltę

Masakra w Wielki Czwartek

Aliancka prasa natychmiast podchwyciła temat, pisano o zwycięstwie w „największej bitwie powietrznej w Afryce”, „tytanicznej bitwie powietrznej”, ale do historii przeszła chwytliwa fraza o „masakrze w Niedzielę Palmową”. Dodajmy dla porządku, że nasi też tam byli – cztery dni później siły RAF, w tym piloci z „Cyrku Skalskiego”, wzięły udział w ataku na konwój ponad 30 Me 323 Gigant – w dwuminutowej walce zestrzelili sześć niemieckich samolotów, przy czym polscy piloci wzięli na siebie trudniejsze zadanie walki z myśliwcami osłony. Ta bitwa została, zgodnie z powyższą poetyką, nazwana „masakrą w Wielki Czwartek”. Ostatecznie afrykańskie siły Osi, wyczerpane i pozbawione zaopatrzenia, poddały się 13 maja 1943 r. Niemcy, mający dość porażek nie tylko propagandowych, scedowały wątpliwy zaszczyt podpisania kapitulacji na włoskiego marszałka Giovanniego Messe.

Czytaj też: Szorstka przyjaźń aliantów

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Kultura

Mario Bros. Ulubiony bohater dorosłych i dzieci. Sam ma w sobie coś z dziecka

Jak to się stało, że ulubionym bohaterem dorosłych i ich dzieci stał się wąsaty hydraulik w czerwonej czapce?

Michał R. Wiśniewski
23.05.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną