Można wymienić kilkanaście poważniejszych dyskusji o teraźniejszości, ubranych w PRL w szaty historyczne. Nie tyle dla zmylenia cenzury, bo ta na ogół doskonale się w tym orientowała, ile dla jej złagodzenia. Warto przypomnieć znaną myśl Stanisława Mackiewicza, że powieść historyczna jest zawsze dokumentem tych czasów, w których została napisana, a nie tych, których dotyczy jej fabuła.
To samo można powiedzieć np. o filmach Wajdy, od „Kanału” po „Ziemię obiecaną”, nie mówiąc już o „Człowieku z marmuru” i „Człowieku z żelaza”. „Lotna” była głosem w wielkiej dyskusji o tzw. bohaterszczyźnie. „Kanał” ważką wypowiedzią na temat sensu powstania warszawskiego, a końcowe strzały do robotników, zamykające „Ziemię obiecaną”, dopisane w filmie do Reymonta, są tylko echem tych salw, które padły w tragicznym grudniu 1970 r. Historycy dobrze wiedzą, iż w carskiej Rosji ostateczna decyzja użycia broni nie należała do fabrykanta, ale do policmajstra czy nawet samego gubernatora.
Wielką burzę polemiczną rozpętały „Popioły” (1965 r.). Z pasją atakowano je m.in. na zebraniu warszawskiego Towarzystwa Miłośników Historii, zresztą z bardzo różnych pozycji. Jedna strona miała za złe Andrzejowi Wajdzie rzekome zniesławianie żołnierza polskiego (zapominając, że nie mógł przecież ukazywać okrucieństwa wojny na przykładzie dokonanej przez Rosjan rzezi Pragi z 1794 r.). Druga uznała ten znakomity film za pacyfistyczne rozbrajanie społeczeństwa. Kazimierz Koźniewski znacząco pisał, iż w ten sposób nie wychowamy „żołnierza paktu warszawskiego”, a Zbigniew Załuski wykrzykiwał, iż Andrzej Wajda nieustannie zachęca: „Siedź spokojnie w domu, do niczego się nie mieszaj”.