W poszukiwaniu prawdziwych warszawiaków
„Słoiki” – nowi „hunowie”. W poszukiwaniu prawdziwych warszawiaków
Warszawiacy w oczach prowincji to także światowcy, ludzie władczy i odważni, a uroda warszawianek plasuje się znacznie powyżej ogólnokrajowej przeciętnej. Najbardziej warszawiaków kochają wsie i małe miasteczka, najmocniej nie lubi Kraków. Jednocześnie niezwykle drażliwą kwestią, już poza sondażem TNS OBOP, okazało się określanie reszty Polski terminem prowincja. Bo kim są ci współcześni warszawiacy, jeśli nie migrującą prowincją właśnie?
Warszawskie zadzieranie nosa to w pisaniu o stolicy parametr stały – historyczny, psychologiczny i polityczny. W urzędowym slangu socjalizmu Warszawę nazywano „ośrodkiem pierwszego stopnia”, czyli uprzywilejowanym pod każdym względem. W 1973 r. Komisja Prognozowania przy Ministerstwie Kultury i Sztuki w „Prognozie rozwoju kultury polskiej do 1980 r.” spekulowała: „powstanie drugiego i trzeciego ośrodka I stopnia złamałoby monopolistyczną pozycję Warszawy (najważniejsze szczeble prestiżu, największe możliwości) i zapobiegałoby nazbyt jednorodnym relacjom stolicy z pozostałymi ośrodkami (zabieranie im co zdolniejszych jednostek, wytwarzanie mitów stolicy i kompleksów prowincji)”. Socjologowie nie mają wątpliwości: Warszawa jest jedyną w Polsce metropolią, która cywilizacyjnie ciągnie kraj do przodu, wielka w tym zasługa nowych warszawiaków – przybyszów z prowincji. To miasto wyzwala energię, jakiś twórczy chaos – przyciąga ludzi. Jak mówi bohater artykułu o „słoikach”, czyli napływowych warszawiakach: „Warszawa jest obrzydliwa, ale nie mieszkać w niej to strata czasu”.