Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 9 sierpnia 2008 r.
Nie ma marszu dla desantu/No bo jak tu maszerować/Gdy się spada prosto z nieba/Na głębokie tyły wroga?”. Zaczynam czterolinijkowym cytatem, zapamiętanym chyba jeszcze z Kołobrzegu i śpiewanym przez wojsko Układu Warszawskiego, bo oddaje on całą trudność prowadzenia każdej wojny. A że będzie u nas wojna, i to taka na 120 fajerek, nie ma wątpliwości prezes TVP Andrzej Urbański. Była z nim rozmowa w „Dzienniku”.
Prezes od dawna zna analizy, jakie opracowała Platforma Obywatelska rok temu: impeachment prezydenta jest koniecznością. Po wakacjach jedynym kierunkiem politycznym, który będzie realizowała PO, stanie się atak na głowę państwa, ale telewizja publiczna nie weźmie w nim udziału – mówi prezes Urbański. Uważam, że to mądra i uczciwa decyzja.
Szalenie trudno obala się prezydenta, gdy ma się takich dowódców i żołnierzy jak Urbański. Gdyby jednak nawet miał świetnych fachowców, to dlaczego z ich pomocą obalać prezydenta Kaczyńskiego, który przecież Urbańskiego zrobił prezesem TVP? Chyba tylko z wdzięczności, że nie zrobił go prezesem PZPN.
Trzeba pamiętać, że odsuwaniem prezydenta od władzy zajmują się od początku jego kadencji głównie dwie osoby – prezes PiS Jarosław Kaczyński oraz sam prezydent osobiście. Oczywiście pomagają mu ministrowie i cała kancelaria, w tym wspominany tu często przeze mnie Michał Kamiński. Ostatnio trochę mało go widać. Gdy Krakowskie Przedmieście w Warszawie było w remoncie i rozkopane, chętnie pojawiał się w błocie rowów, nasypów i okopów, grzązł w pryzmach żwiru lub zapadał się po kostki w piachu niczym piechur na polu minowym. Ale remont się skończył i prysnął wdzięk bitewnego pola, a elegancka kostka kamienna przykryła wszystko. Kamiński zaś na kostce wypada znacznie gorzej, bo się na niej po kostki nie zapada.
Najlepsze pomysły w pracach nad impeachmentem samego siebie ma jednak prezydent Lech Kaczyński. Ostatnio w Pałacu Prezydenckim odbyła się uroczystość, z której zdjęcia pokazał portal internetowy „Wyborczej”. Najwyższe estońskie odznaczenie, order Krzyża Ziemi Maryjnej, z rąk prezydenta Estonii odbierał Andrzej Wajda. Obecny był oczywiście gospodarz, prezydent Lech Kaczyński. Stał odwrócony tyłem do obu Wysokich Gości i rozmawiał przez telefon.
Rozmowa musiała być miła, bo po jej zakończeniu prezydent nasz – bardzo zadowolony – stał nadal odwrócony bokiem do obu panów. Potem powiedział podobno, że stosunki Polski z Estonią bardzo się poprawiły. Poprawiły się, bo niby czemu miały się pogorszyć? Prezydent Estonii nie był nawet przez moment atakowany czy niestosownie zaczepiony. Nic takiego się nie zdarzyło. Został jedynie zignorowany przez gospodarza, co się w pałacu zdarza często. Oscarowy reżyser także pozostał niezauważony.
Zmieńmy temat i osobę. Jarosław Kaczyński kolejny raz nas straszy, że Tusk ma oczy wilka. Tych oczu boi się nie tylko on, Jarosław, ale inni też. Prezes PiS już szóstą dziesiątkę lat jest pod silnym wrażeniem bajeczki o Czerwonym Kapturku, a może nawet drugiej, o Trzech Świnkach. Wilcze oczy Tuska… Ciekawe, swoją drogą, czy brat naszego prezydenta widział kiedyś wilka? Przypuszczam, że ani wilka, ani rysia, ani lisa, ani borsuka.
Wilk jest stworzeniem inteligentnym, mądrym, o majestatycznie pięknych oczach. Trzydzieści kilka lat mieszkam na wsi suwalskiej i co nieco na ten temat wiem. Straszenie wilkiem i jego oczami oprócz wspomnianego infantylizmu zdradza też pewną niewiedzę. Przecież oczy to nic innego jak tylko najbardziej zewnętrzna część mózgu. Nerw wzrokowy idzie prosto z centrali i jeśli chcesz zobaczyć fragment czyjegoś mózgu, to nie musisz mu czaszki rozwalać – spójrz po prostu w jego oczy.
Możliwe, że zobaczyć mózg wilka to emocja. Zbyt dotkliwa dla kogoś, kto wszędzie widzi diabła, siewców nienawiści, wrogie układy, Michnika z nożem w zębach, a w najlepszym razie „Szkło kontaktowe”. Obłęd, nie życie, ale jeśli ktoś tak lubi…
W 64 rocznicę Powstania Warszawskiego Lech Kaczyński wystąpił publicznie, bo na szczęście nie padało jak w Wiśle. Powiedział między innymi: „My nie obchodzimy rocznicy klęski, my obchodzimy rocznicę niezbędną w naszej historii, czcimy bohaterów…”. Miałem siedem lat i dwa tygodnie, gdy wybuchło powstanie. 63 dni widziałem na własne oczy.
Mój mózg jest pełen wspomnień, okropnych obrazów, śmierci kolegów starszych o pięć lat. Każdego roku 1 sierpnia jestem o 17.00 na rogu Kruczej i Wspólnej, gdzie wtedy mieszkaliśmy. Nie odważyłbym się jednak nazwać tej rocznicy niezbędną.