Klasyki Polityki

Nieopisane prezenty

Upadek anioła przeżyłem łatwo.

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 20 grudnia 2003 r.

Upadek anioła przeżyłem łatwo. Tym łatwiej że nigdy zbyt gorliwie i zbyt długo w niego nie wierzyłem. Moja wiara w anioła nadlatującego z niebios, przedostającego się jakimś cudem do pokoju, w którym stała choinka i niezauważalnie układającego pod tą choinką sterty prezentów, może jeden sezon, jedną Wigilię trwała. Może jak miałem pięć albo sześć lat, wierzyłem. Jeśli wierzyłem wcześniej, to nie wiedziałem, że wierzę, później – w przełomowym dla człowieka wieku siedmiu lat byłem już bez wiary. Ale strata wiary przyszła mi – podkreślam – łatwo, bo krucha i bez przekonania była moja wiara. Niby jak ten anioł miał się do domu dostać? Frontowe i kuchenne drzwi na klucz zamknięte, wszystkie okna mało, że zamknięte, to w zasadzie nieotwieralne, bo ligniną starannie uszczelnione... Brama na podwórze zatrzaśnięta, no powiedzmy, że nad bramą dałby radę przefrunąć, ale jaka dalsza droga do naszego salonu zwanego – z racji permanentnie panującego tam chłodu – lodownią? Jedynie przez dziurkę od klucza, a raczej przez cały szereg dziurek od klucza, bo wpierw frontowymi do sieni, z sieni do kuchni, z kuchni do przedpokoju i dopiero z przedpokoju do lodowni.

Liczba drzwi w naszym domu zawsze wprawiała w popłoch niewtajemniczonych przybyszów, babka zawsze pilnowała, żeby wszystkie zamykać, a teraz zimą, jak wszędzie było w piecach napalone, jak nawet lodownia była tak ogrzana, że stojące w kącie drzewko jodłowymi olejkami parowało – zamykania drzwi pilnowało się ze zdwojoną uwagą, ciepło nie mogło uciekać. W to, że anioł miał dar zmieniania postaci i na przykład w formie białego obłoku przez dziurkę od klucza przepływał, jeszcze od biedy dało się uwierzyć, ale co z prezentami? Pomarańcze, czekolady, bomboniery, koszule, bluzki, zagraniczne mydła, szale, krawaty, swetry, latarki, zegarki, barometry, scyzoryki, obrusy, książki, zabawki i zwłaszcza butelki przyrządzanej przez matkę nalewki też pod wpływem anielskiej obecności zmieniały na chwilę stan skupienia, w formie płynnej albo gazowej przez dziurkę od klucza przechodziły, a potem do pierwotnej postaci wracały? W takie rzeczy – szczerze mówiąc – nawet dziecku nie chciało się wierzyć. Toteż jak mówię: upadek anioła przeżyłem łatwo, a wiedza, że to nie z zaświatów przybysze, ale domownicy prezenty szykują i pod choinkę kładą, nie była gorzką wiedzą.

Natomiast kiedy w wieku siedmiu lat, jako człowieka już biegłego w piśmie, babka jęła zatrudniać mnie przy opisywaniu pakowanych przez siebie prezentów – była to trauma. Nie chciałem wiedzieć, co komu przypadnie, nie chciałem podpowiadać, co komu bardziej pasuje, nie chciałem całej kupy babcinych upominków własnoręcznie pod choinką układać, nie chciałem dla siebie samego prezentu znać i nie chciałem czeskim piórem żaczek na szarym pakowym papierze wiekuistych ksyw rodzinnych: Lidzia ze Skoczowa, ksiądz Czyż, pan Naczelnik, pani Magister, Adaś, Juruś, pan Docent – bez końca, bo co roku, wypisywać. Prawie cała wigilijna tajemnica ulatywała, wiedziałem wszystko, nieopisanych przeze mnie podarków zostawała bardzo (za bardzo) policzalna ilość.

I jeszcze na dodatek – dziadek. Tak, z dziadkiem (z panem Naczelnikiem) było najgorzej. Dziadek (pan Naczelnik), jak tylko zauważał, że kończymy, że babka kłąb barwnych tasiemek do szuflady chowa i pozostały papier składa, przystępował do szturmu. Odciągał mnie w jakiś kąt, wlókł do ostatniej izby, drzwi – a jakże – z pieczołowitością zamykał i dysząc gorączkowo dopytywał się, co też jemu babka pod choinkę dała. – Dała mi co? A co? Ciekawe co? Powiedz! Powiedz, co mi też babka pod choinkę dała?

Ma się rozumieć, wiedziałem, co mu babka pod choinkę dała, wiedziałem i byłem w podwójnie niezręcznej sytuacji. Podwójnie, bo niezdradzanie mu sekretu, zasłanianie się koniecznością niespodzianki, czyli wzmaganie jego napięcia, potęgowało grozę sytuacji. Bo było swoistą grozą, kiedy już po wieczerzy, po rozdaniu prezentów wszyscy sobie dziękowali, kiedy wszyscy specjalnie babce za jej skromne, ale zawsze pożyteczne i serdecznością naznaczone upominki wdzięczność okazywali, kiedy składali przeze mnie pod jej dyktando podpisane komplety skarpet, chustek do nosa, koniakowskich serwetek, ręczników, zestawy miniaturowych moździerzy albo filiżanek – było swoistą grozą, jak wówczas jeden pobladły dziadek milczał i bezradnie obracał w palcach budującą, ewangelicką broszurę, którą dostawał co roku i za pomocą której miał ze złej drogi zawrócić. – A to – mówiła babka pakując w papier pakunkowy budującą ewangelicką broszurę, a to damy dziadkowi, może ze złej drogi zawróci. Napisz: Dla pana Naczelnika. I czeskim piórem żaczek pisałem na szorstkim papierze, czułem zapach jedliny i rozgrzanych pieców, zamierało we mnie serce. Upadek anioła przeżyłem łatwo, podpisywanie babcinych prezentów to była trauma.

Polityka 51.2003 (2432) z dnia 20.12.2003; Pilch; s. 159
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama