Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 3 stycznia 2009 r.
W kraju, w którym myślenie o przeszłości przemienia się w pompę jubileuszy, a szabelka i rogatywka zastępują wszelką refleksję historyczną, rok 2009 przedstawia się dosyć niewygodnie. Owszem, jest Juliusz Słowacki, we wrześniu będzie dwieście lat od jego narodzin, a w kwietniu sto sześćdziesiąt od śmierci. Problem w tym, że z pochodzeniem wieszcza nie wszystko jest jasne, bo nie tylko Mateusz Mieses sugeruje, że ono niesłuszne, ale popiera go sam Adolf Nowaczyński, któremu dalibóg filosemityzmu nie da się zarzucić. Jeszcze gorzej, jeśli chodzi o preferencje seksualne wieszcza, których w szkole lepiej nie omawiać. Na Wawel sprowadził go Piłsudski na złość Mickiewiczowi i Dmowskiemu, który był wielbicielem Mickiewicza. Jak to u nas – zawsze coś musi być przeciw czemuś. Ale Słowacki to jeszcze małe piwo.
Tysiąc lat temu zamordowali, przypuszczalnie Prusowie, świętego Brunona (podług imienia zakonnego Bonifacego), patrona diecezji łomżyńskiej. Problem w tym, że to Niemiec z krwi i kości. Urodzony w Kwerfurcie, kształcony w Magdeburgu przyjaciel Thietmara, autora oszczerczej dla Polaków kroniki. Jak sobie z tym może poradzić miasto rodzinne Ryszarda Janusza Bendera, które kilkakrotnie na niego głosowało. Bender modlący się do Niemca?! – To się w głowie nie mieści. Wynikałoby, że albo Bender, albo Bruno. Oto niełatwy dylemat dla łomżyńskiej diecezji.
Siedemset lat temu przeniesiono stolicę wielkiego mistrza krzyżackiego z Wenecji do Malborka. Skutkiem tego w następnych latach zaczęto rozbudowywać zamek, który jest dzisiaj bodaj największą atrakcją turystyczną Rzeczpospolitej. Potem złowrodzy Krzyżacy nabudowali jeszcze kopę zamków i miast, bez których nasze północne ziemie byłyby pustynią. Oczywiście Władysław Jagiełło słusznie pokonał swołocz pod Grunwaldem (okrągła rocznica w roku następnym), ale co by było bez niej!? Aż strach pomyśleć.
Czterysta lat temu urodził się Jan Kazimierz. Najgłupszy król w dziejach ojczyzny, ale jednocześnie prototyp polskiego polityka dwudziestego pierwszego wieku. Koronował Maryję na Królową Polski (na złość protestantom i żydom – jak to u nas, zawsze coś musi być przeciw czemuś), a przy okazji naobiecywał chłopom i mieszczanom kwintal ton gruszek na wierzbach. Jedyną okolicznością łagodzącą byłoby, że prawie dobrowolnie abdykował i udał się na emigrację do Francji. Tyle że tutaj nie musiał harować jak normalny polonus, bo na zamku w Nevers czekały go meduzy i w trzech smakach drób. Po drodze zatrzymał się zresztą w moim miasteczku La Ferte-sous-Jouarre, gdzie przeszedł do historii uwodząc córkę cukiernika. Bardzo możliwe, że małe Janokaźmierzątka biegają po okolicy. Tylko jak je rozpoznać?
Również czterysta lat temu Zygmunt III (tatuś Jana Kazimierza – prawie równie głupi, niedaleko pada jabłko od jabłoni) znudził się Krakowem i przeprowadził na Litwę. Po powrocie z niej, w 1611, zamieszkał w Warszawie. Moment, w którym król Zygmunt zrozumiał nareszcie, że nie da się żyć w mieście, w którym brak znajomości na Uniwersytecie Jagiellońskim albo w „Tygodniku Powszechnym” dyskwalifikuje człowieka, uznany został w tradycji narodowej za „przeniesienie stolicy do Warszawy”. Profesor Janusz Tazbir miał w tym względzie nieśmiałe wątpliwości, ale odpowiedziano mu, że pamiątkowe medale już wybite, zaproszenia rozesłane i historia ma być taka, jaką widzi ją magistrat.
Dwieście lat temu jeszcze gorzej. Chyba zgoła najgorzej! Po pierwsze, w Shrewsbury urodził się niejaki Charles Robert Darwin, z którego teorii wynika, że smok wawelski nie był dinozaurem, jak tego dowodzi z kolei Maciej Marian Giertych. Mało tego. Uważał on, że świat nie został stworzony w siedem dni, co jest sprzeczne z wiadomymi i oczywistymi dokumentami. Faktem jest, iż myśl, że moja prapraprababka była na przykład dżdżownicą, jakoś mnie umniejsza, ale już z małpami bym się nie kłócił. Jak pisał poeta:
„Podobno Darwin dowodzi
Że człowiek od małpy pochodzi
Moim zdaniem,
Takie zdanie,
Krzywdzi małpę niesłychanie!”.
Ale żeby tylko Darwin! Te same dwieście lat temu Napoleon I Bonaparte zaaresztował papieża najpierw w Savinie, później w Fontainebleau, gdzie trzymał go aż do 1814 r. I bądź tu mądry. Waldemar Łysiak głosi się bonapartystą. Czy miałby jednak odwagę wsadzić papieża do ciupy?
Niestety, na tym nie koniec. Sto lat temu urodził się Edward Ran (prawdziwe nazwisko Fiszmajster), był on pierwszym polskim bokserem zawodowym, który zachwycał tłumy w Stanach Zjednoczonych. Wsławił się nieprawdopodobną odwagą i przebojowością w walce. Mając już pojedynek przegrany, szedł do przodu i nie rezygnował, licząc na ostatni cios. Całkowite przeciwieństwo aktualnego naszego Andrzeja Gołoty, bohatera sportowej prasy, który tchórzy na ringu, kiedy tylko zobaczy większego od siebie Murzyna, gryzie w uszy lub poddaje się na zapas.
Sto lat temu przyszedł również na świat Joseph Raymond McCarthy. Byłby on w swojej walce z każdym rzeczywistym czy domniemanym komunistą idolem IPN, gdyby nie fakt, że Ameryka, nawet ta w najliberalniejszym i republikańskim wydaniu, trochę się go wstydzi, a już na pewno na sztandary nie wciąga. Może da to panu prezesowi Kurtyce jakieś przesłanie do najmniejszego pomyślątka, aczkolwiek wymagam zapewne zbyt dużo... IPN i myślenie to przecież przeciwieństwo nie do pogodzenia w żadnych rozsądnych kategoriach.
Pięćdziesiąt lat temu cieszył się Kraków z przyjścia na świat Jana Marii Rokity. Cudownego dziecka polityki polskiej. Choćby nawet nie Maria, tylko Władysław, bo imiona u niego zmieniają się z powiewem koniunkturalnych wiatrów. Rzecz nie do uwierzenia. Ta łysinka to już nie styl, tylko pięćdziesiątka, ten sponiewierany kroczek to też już latka. I do prezydentury teraz dalej niż bliżej.
Szanowni państwo. Zostańmy w tym miejscu. Niech nas nie straszą upiory przeszłości. Zanim nam IPN nie wyciągnie kolejnego kościotrupa z szafy, żyjmy wesoło. A kiedy nawet wyciągnie, cóż z tego? Te rocznice nie mają znaczenia, a Instytut Programowania Nienawiści odejdzie we wzgardliwą niepamięć.
Wybór wydaje się prosty. Albo siedzieć z Rokitą i Janem Kazimierzem, albo wybierać przyszłość. Ja wolę to drugie.