Klasyki Polityki

Saga dla wnuka

Wnukowie do niedawna nie znali swoich dziadków. Wnukowie do niedawna nie znali swoich dziadków. Tomasz Żurek / Polityka
Wnukowie do niedawna nie znali swoich dziadków, bo ci umierali, zanim potomkowie zaczęli coś rozumieć ze świata. Teraz, gdy życie ludzkie tak bardzo się wydłużyło, spotykają się w jednym czasie. Wnukowie mają cenną szansę: odnaleźć rodzinne korzenie.
Co zawdzięczamy babciom i dziadkom?Tomasz Żurek/Polityka Co zawdzięczamy babciom i dziadkom?

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w styczniu 2004 r.

Czy Kamil, uczeń gimnazjum pijarów w Krakowie, mieszkaniec Nowej Huty, wie, co to jest lampka karbidowa? Jak się nosiło 100 wiader na sobotnią kąpiel rodziny w cynowej wannie? Jak się chodziło do wygódki za domem, w której suka Mirka o mało nie odgryzła jaj, za przeproszeniem, znajomemu, który poszedł za potrzebą? Jak to było? I kim oni byli: prapradziadkowie, stryjowie, stryjenki, kuzyni? Więc dziadek Stanisław Stanuch pisze dla Kamila dzieje rodziny. Choć od 50 lat mieszka w Nowej Hucie, to pisze na razie głównie o Nowym Sączu, skąd pochodzi i gdzie ma swoje duchowe terytorium, na które pragnie zaprosić teraz swego wnuka.

Najstarszym z protoplastów, o którym dziadek Stanisław ma informację, jest Jakub, który miał piętnaścioro dzieci i mieszkał pewnie od wielu pokoleń we wsi Kąśna Dolna w rejonie Tarnowa. Od jednego z jego synów – Piotra – wzięła początek rodzinna linia z dziadkiem Stanisławem i Kamilem.

Jak prapradziadek Piotr był kolejarzem

Piotr był dla Stanisława tym, kim Stanisław jest teraz dla Kamila: dziadkiem. Jako kolejarz przeniósł się z Kąśnej do Nowego Sącza. Pociągi jeździły wtedy z szybkością 45 km na godz., a towarowe 25. Portier uderzał w dzwon raz, drugi i trzeci. Wyjeżdżający dopijali herbatę, a dyżurny podchodził do pociągu i dawał znać starszemu konduktorowi. Maszynista świstał świstawką.

Piotr, który pracował przy tym wszystkim, był mężczyzną silnym i groźnym. Dzieci bały się go jak ognia, bo rozgniewany tłukł czym popadło, nawet pogrzebaczem. Ale serce miał anielskie. Wiedział, gdzie jakie rosną krzewy i drzewa, jak pić sok brzozowy, jak krzyczą ptaki i zwierzęta. Miał sztuczne oko wprawione w klinice w Wiedniu, przez co był jeszcze bardziej interesujący dla wnuków. Z żoną Petronelą mieli sześciu synów i wiele córek, które poumierały w dzieciństwie. Imieniny Piotra i Petroneli to był cały ceremoniał. Synowie z rodzinami zbierali się w jednym pokoju, a po posiłku grali w karty. Piotr nie mógł przegrać, jeśliby się na to tylko zanosiło, wpadłby w straszny gniew. Kiedy Petronela prosiła, żeby nie mówił pieprznych dowcipów przy kartach, buczał: milcz babo.

Jak pradziadka Mieczysława zagarniały wojny

Jeden z synów Piotra, Mieczysław (ten, który miał zostać ojcem Stanisława), poszedł na randkę z dziewczyną. Żeby dodać sobie powagi, pożyczył od ojca parasol. I go zgubił. Nie mógł wrócić do domu nie narażając się na straszne lanie. Zaciągnął się więc jako ochotnik na front włosko-austriacki, ale chęć do wojaczki szybko mu przeszła, zdezerterował i po przebłaganiu ojca wrócił do domu. Wojna znów go zagarnęła i 8 maja 1920 r. brał udział w zajęciu Kijowa przez Rydza-Śmigłego.

Już jako oficer rezerwy ożenił się 11 listopada 1921 r. z Marią, z domu Michniak. Maria była po słowie z przystojnym Austriakiem, oficerem wywiadu, który nagle znikł z Sącza. Zbliżała się do wieku, który mógł grozić staropanieństwem, więc zgodziła się wyjść za Mieczysława. Austriacki oficer zjawił się w Sączu po jakimś czasie i rozpaczał, lecz było za późno. Żeby zabrać młodą żonę z miasta pierwszej miłości, Mieczysław postanowił wyjechać do Piekar Śląskich, gdzie pracował jako nauczyciel. Tam właśnie w 1931 r. przyszedł na świat dziadek Kamila Stanisław Stanuch, mając już na świecie siostrę Celinę i brata Andrzeja.

Jak pachniał dom prapradziadka Józefa

W piątym roku życia Stanisław przeniósł się z rodzicami i rodzeństwem do Nowego Sącza, do domu, który zbudował Józef, ojciec Marii. Na górze był wielki, mroczny strych, na którym domownicy spali, gdy przyjeżdżali kuzyni w odwiedziny.

Wodę krystalicznej czystości trzeba było nosić ze studni i żadnej elektryczności, oczywiście, nie było. Był to dom niezapomniany, pełen zapachów, kolorów, smaków i spraw, które żadną miarą nie mogą zdarzyć się w najwspanialszym nawet bloku.

Dom stał przy ulicy Szczepanowskiego, w sąsiedztwie trzech innych. W pierwszym był sklep spożywczy, potem chałupa starego małżeństwa. I młodego, które miało rój dzieci. Kobieta wynajmowała się do prania bielizny, on był zawsze bezrobotny. Pewnego dnia utonął. Z czego oni będą żyć – martwiła się Maria.

Dalej stał dom Wójcików. Mieli oni ładną córkę, o której mówiło się „krakowianka”, co znaczyło, że jest lepsza od innych dziewcząt, wyjdzie dobrze za mąż i będzie mieszkała w mieście. Po pobliskiej ulicy Nawojowskiej dwa razy w tygodniu ciągnęły na jarmark wozy zaprzężone w woły. A raz dziennie jechał autobus pana Boligłowy, wiozący Żydów. Boligłowa jedzie – krzyczały dzieci i biegły zobaczyć niezwykły pojazd, za którym ciągnęła się biała chmura pyłu. Po tej drodze w sierpniu 1939 r. maszerował I Pułk Strzelców Podhalańskich na krwawą bitwę pod Birczą i Brzucholicami. I tędy w czasie okupacji szła dywizja SS z Afryki z wielbłądami i kapelą.

Dzieciństwo Stanisława miało swoje zapachy – matki, płotu z desek malowanych czarnym terem, żeby nie zgniły, rozkopanej ziemi, smarów parowozowych, wody ze studni, ogrodu kwiatowego i ciasta w dzieży.

Jak dziadek Stanisław czyścił lampę

I jeszcze zapach nafty, który unosił się nad całym dzieciństwem dziadka. Lampa wymagała starań. Najpierw trzeba było nalać nafty do zbiornika i wyczyścić szkło, potem przyciąć równo knot, bo inaczej lampa kopciła, zaczerniając szkło. Knot można było wsuwać i wysuwać, podkręcając go za pomocą śruby. Palnik miał otwory, aby wchodziło tam powietrze. Przygotowanie lampy do użycia było obowiązkiem Stanisława, jego siostry Celiny i brata Andrzeja. Lampa świeciła, pachniała i ciepło było siedzieć w jej świetle.

Maria często śpiewała. Staś budził się i słysząc jej głos czuł się bezpieczny. Znała setki pieśni. Mieczysław grał na skrzypcach. W Boże Narodzenie, kiedy ustawiano dużą choinkę, zapalano świeczki, a dzieci wybierały prezenty położone przez aniołka, ojciec wyciągał z futerału skrzypce i zaczynali z matką śpiewać kolędy, a Stanisław z rodzeństwem przyłączali się do śpiewu.

Jak prababcia Maria piekła chleb

Maria najpierw długo przesiewała mąkę przez sito. Do fermentacji używała drożdży. W przededniu pieczenia robiła rozczyn: małą ilość ciasta przykrywała czystą ściereczką, a na ściereczkę szedł kocyk. W sobotę rano wyrabiała ciasto w drewnianej dzieży. Musiała być obwiązana fartuchem, żeby chleb nie pękał i sypała do ciasta sól, kreśląc krzyż. Dzieży nie wolno było przechowywać byle gdzie, nie wolno jej było nikomu pożyczać. Nie wymywało jej się wodą. Maria bardzo uważała, żeby dzieża nie spleśniała. Gdy ciasto było wyrobione, musiało wyrosnąć. Maria robiła bochenki i kładła na liściu kapusty lub chrzanu. Z resztek ciasta piekła podpłomyki i to był dla dzieci luksus nad luksusy. Kiedy się wsadzało chleb do pieca, drzwi musiały być zamknięte, żeby nie było zakalca. I nie mógł wejść obcy, boby chleb zauroczył. Mama dziadka poznawała, czy chleb jest dobrze upieczony, pukając palcem w skórkę. Kiedy kawałek chleba upadł na podłogę, należało go natychmiast podnieść i z uszanowaniem pocałować.

Jak straszne były duchy

Stanisław, jego brat Andrzej i siostra Celina bali się zjaw, czarownic, widm, upiorów, strzyg i innych strachów, które na nich czyhały. I diabła. Żeby pokazać, że się nie boisz, trzeba było wejść do ciemnej piwnicy, stać i nie krzyczeć ze strachu. Wtedy jednak inne dzieci zarzucały biedakowi na głowę mokrą szmatę. Tego nie wytrzymywał nikt.

Jak pito piwo ciemne, słodowe

Spacer niedzielny był obowiązkowy. Jadło się wówczas kremówki i piło wodę sodową, słuchało koncertu I Pułku Strzelców Podhalańskich. Albo w barze Żyda Majera ojciec dziadka wypijał piwo, a mama z dziećmi – ciemne, słodowe, bez alkoholu. Ojcowie rodzin o innej porze umawiali się z odpowiednimi paniami na spotkania, o czym szeptała starsza siostra Celina z koleżankami, sądząc, że Staś nic z tego nie rozumie.

Jak pachniało karbidówką

Zaczęła się okupacja. Krajobrazy dzieciństwa Stanisława zmieniły się, ale nie były czarne. Ojciec Mieczysław wrócił z kampanii wrześniowej i znów byli razem. Podczas godziny policyjnej głośno czytano książki. A Maria cerowała skarpety i bieliznę. Potem się szło spać w zimnym pokoju, co nie miało znaczenia, bo puchowe pierzyny były gorące jak piec. Ponieważ nafta była droga, zaczęło się oświetlanie karbidówką. Woda sącząca się na karbid wytwarzała gaz. Karbid śmierdział i był niebezpieczny, ale dawał jasne światło.

Jak śmierć zobojętniała

Stanisław zaprzyjaźnił się z kolegą Romkiem. Razem paśli kozę Romka. Raz Romek zaprowadził Stasia do domu, w którym leżał chłopiec w ich wieku, w otwartej trumnie. Obok paliły się żałobne świece. Patrz – powiedział Romek – on ma przymrużone prawe oko. Umówiliśmy się z nim, że kto szybciej umrze, mrugnie prawym okiem do tego, który jeszcze żyje. Epidemia tyfusu w Nowym Sączu nie ustawała, więc dwaj chłopcy chodzili na pogrzeby prawie wszystkich, którzy zmarli. Na cmentarzu panował miły chłód. Staś nauczył się przybierać smutny wyraz twarzy, a nawet w razie potrzeby płakać. Aż przestały go i Romka interesować pogrzeby i śmierć, i znów zaczęli paść kozę w sądeckich krzakach i trawach.

Niemcy kazali rozebrać dom zbudowany przez Józefa. Ścięto jawory w ogrodzie. Zerwano dachówkę i mrok na strychu rozproszyły promienie słońca. Betonowa pokrywa na piwnicy została zdjęta i wyleciały stamtąd wszystkie duchy, mary i wspomnienie mokrych płacht, od których się krzyczało. Dom umarł i od tego czasu skończyło się dzieciństwo Stanisława.

Z 36 tys. mieszkańców po okupacji zostało 21 tys. Wymordowano Żydów. Stanisław, ukryty w krzakach z Romkiem, widział, jak ich prowadzono na śmierć, i tego widoku nigdy nie zapomni. Zniszczona została część śródmieścia, mosty na Dunajcu, nie było wody i światła, ale radość z pokonania Niemców była ogromna.

Jak odchodzili i zjawiali się bliscy

30 października 1945 r. milicjant zapukał do drzwi wynajętego przez rodzinę Stanuchów domu. Znaleziono brata Stanisława, Andrzeja, przy torach z odciętą głową. Mówiono, że to było samobójstwo z miłości, a może ktoś go zabił i rzucił pod pociąg?

Miał zdawać maturę. Był niesamowicie zdolny i pracowity. Maria zemdlała. Kiedy chodzili na grób, Stanisław miał wrażenie, że ciągnie on matkę do siebie.

I tak było naprawdę. Musiała przejść operację. Była coraz słabsza, kiedy przywieziono ją ze szpitala, w pewnej chwili otworzyła oczy, uśmiechnęła się i nagle przestała oddychać. Było to jedno z najstraszniejszych zdarzeń w życiu Stanisława.

A potem UB nakazało Mieczysławowi, ojcu Stanisława, wyjechać natychmiast do Gdańska bez prawa wjazdu do Nowego Sącza, ponieważ w czasie demonstracji majowej na rynku zachował się nie tak, jak UB tego oczekiwało. Stanisław został w mieście sam. Chodził już do liceum, gdzie odnowił znajomość z Romkiem od pasania kozy. Rozśmieszali klasę tak, że nauczyciele nie mogli prowadzić lekcji. W końcu powiedzieli, że musi sobie poszukać innej szkoły do zdawania matury.

Tymczasem w Piekarach zamieszkał już stryj, który wrócił z Oświęcimia. Przeszedł tortury i miał pomiażdżone palce u rąk, ale znajomy ze Śląska zabrał go do orkiestry obozowej, bo stryj pięknie grał na wiolonczeli. Ponieważ stryj po wyzwoleniu był dyrektorem szkoły, postanowił Stanisława zabrać do siebie, żeby go wyprostować.

Jak urodził się Kamil

Stanisław Stanuch po maturze przyjechał do Krakowa i choć ojciec radził mu studiowanie prawa, zdał na dziennikarstwo. Pracował w prasie i radiu. Wydał kilka książek. Pierwsza żona wyjechała do Francji z młodszym synem. Starszy syn mieszka w Nowej Hucie. Skończył religioznawstwo, ale zajmuje się komputerami. To tata Kamila.

Druga żona dziadka Janina jest jego szczęściem w niemłodym już wieku. Dziadek żył sam po odjeździe pierwszej żony przez siedem lat. Spotkał drugą żonę na jakiejś konferencji, zaczęli rozmawiać, już się nie rozstali i żyją ze sobą ponad 20 lat, dopasowani jak ucho do dzbana. Dziadek mówi, że gdyby się nie poznali, oboje pewnie by już nie żyli. Wychowują wnuczkę Janiny z pierwszego małżeństwa Kasię, uczennicę liceum plastycznego w Krakowie.

Dziadek Kamila będzie dalej pisał swą opowieść dla wnuka, aż doprowadzi ją do tego szczęśliwego dnia, w którym Kamil, praprapraprawnuk Jakuba Stanucha, ojca piętnaściorga dzieci z Kąśnej, przyszedł na świat.

Barbara Pietkiewicz

Gry i zabawy

Z badań przeprowadzonych przez prof. Marię Tyszkową wynika, że wśród młodzieży wraz z wiekiem wzrasta potrzeba kontaktów z dziadkami zarówno ze strony matki jak ojca. Prawie 80 proc. wnuków w wieku 12–15 lat i 70 proc. w wieku 16–19 lat przyznaje, że spotyka się z obojgiem dziadków często i bardzo często.

W obu grupach wiekowych najczęstszym sposobem wspólnego spędzania wolnego czasu są rozmowy (ok. 50 proc.), dalej spacery (ok. 25 proc.), gry i zabawy (ok. 14 proc.) oraz gotowanie i pieczenie (ponad 9 proc.). Najrzadziej wspólnie dziadkowie i wnuki odwiedzają rodzinę i znajomych oraz uczestniczą we wspólnych modlitwach i mszach.

Miłość i zasady
Babciom i dziadkom zawdzięczamy

(odpowiedzi w proc.)

• zasady moralne ...... 61
• wiarę religijną ...... 60
• poczucie, że jest się kochanym ...... 60
• znajomość dziejów rodziny ...... 57
• obowiązkowość, pracowitość, silną wolę, samodyscyplinę ...... 53
• miłość do ojczyzny ...... 52
• znajomość wydarzeń historycznych ...... 51
• opiekę i wychowanie ...... 47
• praktyczne umiejętności, np. gotowanie, majsterkowanie ...... 41
• zainteresowania, hobby ...... 24
• mieszkanie ...... 15
• spadek ...... 11

Źródło: CBOS

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama