Klasyki Polityki

A deszcz pada

Krowa zasadniczo rzecz biorąc jest statystycznym elementem pejzażu.

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 17 stycznia 2004 r.

Ogromnie bawiła mnie zawsze historyjka o kacyku odległego plemienia, który po paroletnich studiach w Cambridge powrócił wreszcie do swoich. Wspominkom i anegdotom nie było końca, aż pod wieczór kacyk spoważniał i uciszywszy zebranych oświadczył: A teraz opowiem wam rzecz niezwykłą. Pod koniec mojego pobytu w Anglii zaproszono mnie do wielkiej, okrągłej budowli, w której było mnóstwo ławek. I na wszystkich tych ławkach siedzieli ludzie. Mnóstwo ludzi. Nieprawdopodobny tłum. Pośrodku tej budowli rozpościerało się pole porośnięte trawą. Nagle wybiegło na nie dwudziestu dwóch młodych mężczyzn. Jedenastu ubranych na żółto-czerwono i jedenastu na niebiesko-biało. Ci żółto-czerwoni rozbiegli się po północnej stronie łąki, ci niebiesko-biali po południowej. Wówczas pojawili się trzej mężczyźni w czerni. Jeden stanął na zachodzie, drugi na wschodzie, trzeci zaś zaniósł białą kulę na sam środek pola i tam położył. Do kuli zbliżyło się dwóch niebiesko-białych, natomiast ten czarny cofnął się o parę kroków, podniósł do ust srebrną świstawkę i gwizdnął. I w tej samej chwili... spadł wielki, rzęsisty deszcz.

Dowcip polega oczywiście na tym, że kacyk odnajduje działanie przyczynowo-skutkowe w zupełnym przypadku. Czy nie moglibyśmy jednak spojrzeć na jego rozumowanie inaczej? A jeśli on po prostu poszukiwał sensu? Niewtajemniczonemu, a racjonalnie właśnie myślącemu człowiekowi nie mogło przecież przyjść do głowy, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi, w części tylko objawiających zewnętrzne oznaki szaleństwa, zbiera się w specjalnie zbudowanej konstrukcji, żeby oglądać, jak jacyś poprzebierani jaskrawo chłopcy usiłują wkopać skórzany balon między trzy belki. Obiektywnie prawdopodobniejsze było już przyjęcie, że to, co się wyrabia na łące, jest jakimś dziwacznym tańcem dziękczynnym za zesłanie opadów, niż domniemywanie w owej bieganinie wartości samej w sobie.

W tym sensie nasz kacyk wcale nie byłby daleki w swojej wizji świata od dobrze mi znanego działacza, intelektualisty i tak zwanego w Rzeczypospolitej „autorytetu moralnego”, który nigdy w życiu nie był na meczu piłki nożnej, nie oglądał takowego w telewizji, a nazwisko Deyna, Lubański czy Dudek mówią mu dokładnie tyle samo co kacykowi. Ależ to jest zjawisko społeczne, bo fascynuje miliony obywateli. I cóż z tego – odpowiada rzeczony intelektualista. Owych obywateli nie interesuje zapewne, że zmienia się układ sił politycznych w Wielkiej Brytanii, że światowa myśl filozoficzna znalazła się w impasie, że grozi nam kryzys ekologiczny... Dla mnie to jest akurat ważniejsze. Oni wolą tracić czas na przyglądanie się, jak ktoś coś kopie? Trochę mnie to śmieszy, ale nie mam pretensji. Ich sprawa.

Ważnemu niemieckiemu politykowi towarzyszyłem w pewnej zagranicznej wizycie. Namiętne dyskusje goniły jedne za drugimi. Tematy nie schodziły poniżej europejskich horyzontów i szczytów. Podczas jednego z niezwykle ważnych spotkań zauważyłem, że ma w uchu słuchawkę. Dyskretny przewodzik ledwo był widoczny między małżowiną a kołnierzykiem. Nie darowałem sobie pytania. No cóż – odpowiedział – poruszaliśmy ogromnie ważne kwestie społeczne i ideologiczne. Tyle że w tym samym czasie Real Madryt grał z Manchesterem United. O tych światowych problemach mogę sobie pogadać i dzisiaj, i za tydzień. A kto wie, kiedy Manchester zagra kolejny raz z królewskimi. W końcu jest coś ważniejszego w życiu. I pomyśl tylko, o ile byłoby lepiej, gdyby ludzie chodzili na mecze, a nie zaprzątali sobie głowy notami podekscytowanych dyplomatów albo oratorskimi popisami w parlamentach, od których można tylko dostać zapalenia opon mózgowych.

Krowa zasadniczo rzecz biorąc jest statystycznym elementem pejzażu. Przejeżdżając samochodem lub pociągiem i oglądając szybko przesuwające się widoki za oknami zwykliśmy wprawdzie stwierdzać: „O, krowy się pasą”. Jest to jednak tylko przeinaczenie znaczeń. Mówiąc „pasą się”, nie rozróżniamy bynajmniej krów poszukujących pokarmu od gapiących się bezmyślnie w obłoki, lub – kto to może wiedzieć – właśnie te obłoki subtelnie kontemplujących. „Pasie się” oznacza tu po prostu „stoi”, „jest” albo „pozostaje w pejzażu”, przez co ów pejzaż swojsko (bo nie jest na przykład lamą) urustykalnia. Funkcją krowy jest zasygnalizowanie nam, że oto jesteśmy na wsi, którą znamy. Niektórym z nas dane było oczywiście bliższe spotkanie z krową. Jeżeli nie jest to spotkanie, że się tak wyrażę, wrodzone, co dotyczy ludności wiejskiej, przeżywamy szereg niespodzianek. Okazuje się, że krowy się ruszają, mają poczciwe i smutne oczy (czego z szosy nie widać), że nawet obdarzone są indywidualnymi charakterami i temperamentami. Odkrycia te uczłowieczają w naszych oczach krowę, co wcale nie znaczy, że zbliżają nas w jakimkolwiek stopniu do jej wizji w oczach wieśniaków, dla których jest to bydlę produkcyjne, wymagające zachodu i przeliczalne na gotówkę. Ze wsią zresztą mamy zawsze kłopoty.

W piątej bodaj klasie szkoły podstawowej napisać musiałem wypracowanie: „Dlaczego utopił się Tadeusz?”. Chodziło o nowelę Orzeszkowej i na poprzedniej lekcji nauczycielka tłumaczyła, że eksploatowane przez dziedziców chłopki były tak zapracowane, iż nie miały już czasu ani możliwości opiekowania się dziećmi. Puszczony samopas Tadeuszek wpadł toteż do sadzawki i utonął. Pech chciał, że tamtego dnia byłem właśnie na wagarach i komentarza polonistki nie znałem. Napisałem więc, że na podmokłych łąkach bywa tak fajnie (kwiecie pachnie, bociany klekocą, kaczki zrywają się do lotu, młody byłem i miałem wyobraźnię), że każdy może się rozmarzyć, zagapić, wpaść do wody i zachłysnąć. Dostałem za to dwóję i dowiedziałem się dodatkowo, że cierpię na znieczulicę społeczną. Wychowawczo nie było to jednak skuteczne, bo minęły lata, a ja dalej sądzę, że pewnie Orzeszkowa miała swoje racje, ale ja też. Które zaś racje są poprawniejsze?

No właśnie: Kto poprawniej patrzy na krowę, a kto na football? Benedykt Chmielowski napisał ongiś w swoim dziele: „Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej scyencyi pełna na różne tytuły jak na classes podzielona, Mądrym dla memoryału, Idiotom dla Nauki, Politykom dla Praktyki, Melancholikom dla rozrywki erygowana”, iż „Koń iaki iest każdy widzi”. Okazuje się tymczasem, vide krowa, że to nie takie proste. Nie ma jednak spraw trudnych w polskiej polityce. Jakie są Nicea czy Bruksela, każdy ma widzieć. Opozycja zgadza się z rządem, panuje consensus, więc inne zdanie staje się niepoprawne, czyli nieprawomyślne. Przywrócono nam poprawność rodem, wydawałoby się, z minionej epoki.

Jest na Wiejskiej okrągły budynek. W nim pełno ławek w półkole. Na tych ławach czterystu sześćdziesięciu ludzi. Przed półkolem pudło. Przed pudło wchodzi osoba z prawej strony i gada, potem z lewej, ze środka. Wszyscy mówią to samo. Ktoś stuka kijem. Pięknie. I tylko deszcz jak nie padał, tak nie pada.

Polityka 3.2004 (2435) z dnia 17.01.2004; Stomma; s. 90
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ranking najlepszych galerii według „Polityki”. Są spadki i wzloty. Korona zostaje w stolicy

W naszym publikowanym co dwa lata rankingu najlepszych muzeów i galerii sporo zmian. Są wzloty, ale jeszcze częściej gwałtowne pikowania.

Piotr Sarzyński
11.03.2025
Reklama