Klasyki Polityki

Czarno!

Dlaczego krowy pod Zawichostem dają mało mleka?

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 13 marca 2004 r.

W latach siedemdziesiątych (istniały wtedy jeszcze dowcipy polityczne, gatunek dzisiaj w zaniku) popularna była zagadka: „Dlaczego krowy pod Zawichostem dają mało mleka?”. Prawidłowe rozwiązanie brzmiało: „Bo towarzysz Gierek jeszcze z nimi nie rozmawiał”. Młodzieży wyjaśniam, iż chodziło o to, że każdy dziennik telewizyjny rozpoczynał się od relacji ze spotkań towarzysza pierwszego sekretarza z ludem pracującym reprezentowanym raz przez górników, kiedy indziej tkaczki, traktorzystów czy dojarki. Lud pracujący był starannie odpucowany i radosny, w tle widać było lśniące również czystością urządzenia produkcyjne. Edward Gierek uśmiechał się dobrotliwie i zadawał parę pytań fachowych i parę z repertuaru „troska o prostego człowieka”. Na jedne i drugie dostawał odpowiedzi tchnące optymizmem i szczerym entuzjazmem. Nawet największy sceptyk widział, że Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej, nie wspominając już nawet o tym, że Polak potrafi. Nazywało się to propagandą sukcesu i już z samego tytułu powtarzalności reżyserii doprowadzało do objawów przeczyszczenia przewodu pokarmowego. Gorzej jeszcze było, jeśli człowiek po dzienniku spojrzał przez okno. W takiej bowiem chwili kontrast pomiędzy światem telewizyjnym i postrzeganym empirycznie powodować mógł zaburzenia psychiatryczne, ze schizofrenią na czele.

Nic dziwnego, że propaganda sukcesu została z biegiem lat i przemian ustrojowych odrzucona i kategorycznie potępiona. Jeśli nawet wspomina się o niej czasami, to po to, żeby lepiej uzmysłowić adeptom mediów, jak telewizji robić nie należy. I słusznie. Czasami jednak nasuwać się zaczynają niedowiarkom niewczesne wątpliwości. Że zmieniliśmy treść, to rzecz pewna. Czy jednak równie gładko poszło nam ze strukturą? Przyjmijmy, że w kwestii castingu rzecz jest skomplikowana. Może to nawet nie kwestia rozdzielnika, jak ongiś, a tylko wygodnictwa i rutyny. Czy jednak rzeczywiście w dziedzinie ekonomii są u nas tylko specjaliści spod znaków Adama Smitha, mamy w obrosłym wyższymi uczelniami kraju tylko dwóch socjologów, mówiących skądinąd zawsze te same truizmy, jednego amerykanistę, jednego arabistę... Tylko trzech i pół księży w katolickim narodzie? Jednego pisarza, jednego reżysera, jednego tropiciela nieprawości... Zresztą może, chociaż mocno nudno, jest to bez większego znaczenia. Jeśli się bowiem nawet przytrafi wyjątkowo jakaś nowa twarz, to i tak, realizując zamówienia programów, będzie mówić, że jest źle. Bardzo źle i tak smutno, gdzie by nie spojrzeć, że żyć się odechciewa. O nie, propaganda sukcesu to na pewno nie jest. Czy jednak przypadkiem nie coś bardzo podobnego, tyle że na odwyrtkę?

Każdy oczywiście wie, że codziennie tysiące pociągów dojeżdża do stacji swoich przeznaczeń, więc to, że któryś z nich dojechał, nie jest żadną informacją, czy jak to się dzisiaj po polsku mówi newsem ani scoopem. Te zaczynają się dopiero w momencie katastrofy, strajku kolejarzy albo wysypywania ziarna z wagonów przez ludzi Leppera. Podobnie zakładamy (choć tym razem nie wiadomo czy do końca słusznie), że normą w Polsce jest uczciwość. Skoro jest normą, to nie tematem. Interesujące jest dopiero złodziejstwo. W ten sposób wiadomości w polskich stacjach telewizyjnych przekształcają się w zaiste dość przerażającą paćkę katastroficzno-kryminalno-aferalną; nużącą wyliczankę tragedii, trupów, potknięć, przekrętów i dolegliwości społecznych, przerywanych z rzadka miłosierną migawką o podróżach zagranicznych naszych dostojników, z których niewiele wynika, albo z obrad Sejmu, z których wynika jeszcze mniej i które zresztą należałoby wpisać do kategorii dolegliwości społecznych.

Czy tak być musi? Otóż wcale niekoniecznie. Oglądam codziennie co najmniej jeden (najczęściej dwa) program informacyjny na kanałach polskich i tyleż na francuskich. Nie mnie je oceniać z punktu widzenia profesjonalizmu, szybkości transmisji obrazów etc. Wszelako proporcje wiadomości złych i dobrych są tak różne w Polsce i we Francji, że świadczą wręcz o innym podejściu do społecznej roli, czy jak kto woli „misji”, środków masowego przekazu. Świat w oku francuskiej kamery jest jakby łagodniejszy, mniej stresujący obywatela i niewdeptujący go w ziemię. Powie ktoś, że Francja jest po prostu krajem bogatszym i lepiej uporządkowanym niż III Rzeczpospolita? – Bardzo być może, nie wyjaśnia to wszakże wystarczająco zjawiska. Posłużę się przykładem banalnym, mało sensacyjnym, ale jednak charakterystycznym.

W połowie lat osiemdziesiątych frank francuski (był kiedyś taki) zaczął niesłychanie szybko tracić na wartości w stosunku do dolara. W ciągu paru miesięcy o prawie 100 proc., osiągając w szczytowym momencie procesu monstrualny przelicznik dziesięciu franków za jednego zielonego. Nie znam się na ekonomicznych zawiłościach. Sytuacja była zapewne nienormalna, toteż na ekranie pojawiały się zasępione twarze ludzi tłumaczących, na jakie to niebezpieczeństwa narażony jest stan finansów Republiki. Jednocześnie przedstawiciele innych kategorii zawodowych opowiadali z zachwytem o skokowym zwiększeniu obrotów branży turystycznej (nastąpił istny najazd Amerykanów i Niemców, dla których Francja nagle stała się tania), o korzyściach dla eksportu etc. Byli niezadowoleni i zadowoleni. W Polsce obecnie, w sytuacji z grubsza podobnej, kiedy euro zyskuje w stosunku do złotówki, w telewizji pojawiają się wyłącznie zrozpaczeni. Ja oczywiście boleję nad tymi, którzy zaciągnęli kredyty w euro. Ale, na miły Bóg, są też tacy, którzy wzięli w złotówkach i przynajmniej część z nich skorzystała. To gdzie się oni podziewają? A eksporterzy, którzy zacierają ręce? – Ich też nie ma. Ciemność wokół?

Ileż ciekawych koncertów odbywa się w Rzeczypospolitej. Usłyszymy oczywiście o tym, podczas którego użyto głupawych satanistycznych rekwizytów. Raz w roku Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Owsiaka. Ileż jest podobnych inicjatyw na mniejszą skalę? Francuska telewizja odnotowuje takowe niemal codziennie, bo to pociesza, a przede wszystkim promuje. U nas najwyraźniej nie ma takiego zwyczaju. Pokazano straszliwych, wyrodnych rodziców, którzy potem okazali się bynajmniej niewyrodnymi, acz Korwin-Mikke ma tu rację, życie im skutecznie zszargano. Nikt mi nie powie, że to niewinny przypadek. Nastawieniem było przecież szukanie błota. Wystarczyli w tej sytuacji wredna sąsiadka i głupi gliniarz. Afera aferą pogania, jaki ich procent jest jednak dęty i potem rozpływa się w niebycie? Domniemanie winy i niegodziwości stało się w mediach tendencją niemal powszechną. Cóż dziwnego, że się udziela społecznie? Skoro zaś taki jest Polaków portret własny, to czemu niby obcy mają nas malować inaczej? I znów, jak kiedyś, spojrzenie przez okno prowadzić może do schizofrenii. Bo przecież na zewnątrz nie trwa wieczna noc. Czasami jednak dnieje. Choćby tylko w Pińczowie. Już coś!

Polityka 11.2004 (2443) z dnia 13.03.2004; Stomma; s. 95
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama