Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 28 marca 2009 r.
Pierwszy raz w życiu jechałem pociągiem w sierpniu 1937 r. Trasę z Małkini do Warszawy przejechałem z rodzicami w przedziale III klasy. Ławki w wagonie piękne, drewniane, nad ławkami żeliwne półki wyściełane sznurową siatką, ja zawinięty w becik przez wypucowaną szybę oglądałem świat – drzewa, lasy, łąki i rzekę pełną wody. Bocian, który mnie przyniósł na świat, odprowadzał nasz pociąg pożegnalnym lotem aż do Bugu i dopiero przy kościele w Prostyni zawrócił. Maszynista zagwizdał dwa razy, oznajmiając okolicy, że właśnie przejeżdżamy tę stacyjkę, a to oznaczało osiem po trzeciej po południu. Wtedy bowiem w całej Polsce, we wszystkich domkach i chałupkach, w których były zegarki, regulowano je codziennie według przejeżdżających pociągów. PKP było niczym południk Greenwich nad Tamizą… Dwa lata później świat się wykoleił. Myśleliśmy naiwnie, że wróci potem na swe dawne tory. Ale nigdy nie wrócił.
Z dystryktu suwalskiego pociąg Intercity „Kinga” przesuwa się do Krakowa prawie pół doby. Jeżdżę nim często, „Hańczą” i „Konopnicką” zresztą też. Pociągi te zimą mają solidnie chłodzone wagony, a latem są dogrzewane elektrycznie, więc średnia temperatura roczna bardzo mi odpowiada. Ta troska o ludzi jest w PKP stała. Pociągi spóźniają się prawie zawsze, i to nie o 2–3 minuty, ale blisko godzinę. Wprowadza to wiele emocji w nasze życie, uaktywnia nas mentalnie, uruchamia wyobraźnię, modernizuje plany i rozkład zajęć, a także nakręca ogólną koniunkturę gospodarczą.
Stoimy w polu. Zrozpaczeni kolejarze krzyczą, że cały pociąg nie działa, bo złodzieje wycięli kilometr przewodu trakcyjnego. Jak długo będziemy stać? Kolejarze nie wiedzą. Czy mogą się dowiedzieć? Nie mogą. Wśród pasażerów trwa konkurs pomysłów: iść przez pola do najbliższego miasteczka 2 km czy wynająć od gospodarza traktor z przyczepą. Na szczęście najczęstsze postoje pociągów zdarzają mi się ostatnio w okolicach ukochanej Małkini, a tam mam już pana Grzegorza i jego taksówkę, więc gwiżdżę na złodziei, którzy tak regularnie wycinają trakcję elektryczną, że powinno to wejść do rozkładu. Jeżdżę nie tylko na trasie Suwałki–Warszawa. Jeżdżę bardzo dużo. W lutym w Intercity „Chrobry” do Szczecina w wagonie restauracyjnym na stolikach leżały kupki świeżego śniegu. Jadłem obiad w palcie. NFZ powinien dostawać pieniądze od PKP na leczenie zapalenia płuc tych wszystkich, którzy wylegitymują się biletem kolejowym.
W „Rzeczpospolitej” czytam, że potrzebujemy „zakupowych patriotów, którzy preferują polskie produkty i usługi”. Ponieważ Jarosław Kaczyński także mówił o konsumpcji polskich produktów, która pomoże w przetrwaniu kryzysu, więc nagle skojarzyłem, że te godziny jazdy i nadgodziny postojów w pociągach PKP to jest po prostu mój „patriotyczny zakupowy konsumencki obowiązek”. Dyrekcja spółki Intercity, zamiast zagłówków z napisami „Szczęśliwej podróży”, powinna zawieszać w przedziałach transparenty: „Kochani pasażerowie, każda godzina spędzona przez was w naszym pociągu stojącym w polu, w lesie lub na jakiejś stacji osłabia kryzys i wzmacnia Polskę. Niech żyje orzeł biały i modernizacja naszych kolei”. Ta modernizacja, przyznaję, nie jest moim pomysłem – „siłą wspierającą modernizację Polski jest Radio Maryja” (J. Kaczyński w wywiadzie dla „Polski”). Tamże na pytanie, jakie dziś obowiązują standardy w życiu publicznym, odpowiedział, że bardzo niskie. Chciałbym go zapytać, jakie obowiązywały wtedy, gdy mnie zapewniał, że jeśli jego brat zostanie prezydentem, to on nigdy nie będzie premierem.
Jeżdżę tak sobie tym wykolejonym światem i nagle widzę, że hasło „Intercity – twoja kolej” to homonim, który wyznacza nas, kolejnych skazańców, na patriotów. Małkinia 1937 jest jak czułe wspomnienie bitwy pod Grunwaldem. Zegarki chodzą już dzisiaj na własną rękę, a pociągi według naszych najwyższych politycznych standardów.