Coraz więcej młodych ludzi porzuca ławy jeszybotów, w których przez lata kują niemal wyłącznie teksty świętych ksiąg judaizmu. Zrywają więzy rodzinne i towarzyskie ze środowiskiem, w którym się wychowali – i szukają innej przyszłości. Tylko nielicznym udaje się karkołomny skok przez mur. Nieobyci w świecie, w którym nie ma rabinów i cadyków wskazujących drogę, kiepsko wykształceni, staczają się na margines, ponieważ – wyklęci przez głęboko religijnych rodziców – nie mają już drogi powrotu.
Eliasz przezimował w budce ratownika na telawiwskiej plaży. Teraz, gdy na wybrzeżu znów pojawiły się kolorowe parasole, a ratownik wrócił na miejsce pracy, spakował śpiwór i kilka łachów, aby przenieść się do taniego domu noclegowego. Niedawno skończył dziewiętnaście lat. Jego towarzysze w pokoju są od niego starsi. Czuje się bardzo samotny.
Nie bał się piekła
W poprzednim wcieleniu od 4. roku życia w czarnym ubraniu, z kręconymi pejsami opadającymi na uszy jak długie warkocze, Eliasz bezskutecznie szukał chwili wytchnienia w samotności. Zawsze otoczony był rodziną i kolegami, najpierw w chederze, w którym rabin wprowadzał malca w pierwsze tajniki wiary, wyłącznie w języku jidysz, potem w jeszybocie, gdzie ślęczał nad tomami Gemary, czyli filozoficznymi komentarzami do Talmudu. Nie czuł się w tym świecie swobodnie.
Ale z drugiej strony wiedział, że zmieniając styl życia zawiedzie nadzieje rodziny, właścicieli sklepiku spożywczego w jerozolimskiej dzielnicy Mea Szearim. Marzeniem każdego ojca w tym odciętym od świata religijnym getcie był pierworodny wyrastający na uczonego w Piśmie.