Palestyński zamachowiec-samobójca zdetonował ładunek wybuchowy zabijając wraz z sobą 19 pasażerów, wśród nich licznych uczniów pobliskiej szkoły średniej. Ponad trzydzieści osób zostało rannych. Kilka dni po krwawym zamachu na skrzyżowaniu Pat prezydent George Bush wygłosił dawno zapowiadane przemówienie programowe. W kwaterze Jasera Arafata w Ramalli zostało wysłuchane z zaniepokojeniem. Natomiast izraelscy ministrowie odetchnęli z ulgą. Nawet ci, którzy wzięli udział w pogrzebach ofiar kolejnego aktu terroru. Z ulgą odetchnął także Amit Malijach. Według planu dyspozytorni miał być kierowcą zdetonowanego autobusu, ale zastąpił go Rahamim Cadkijahu, który chciał wcześniej skończyć pracę, aby obejrzeć w telewizji mecz Japonii z Turcją. Przypadek zrządził, że Cadkijahu zginął, a Malijach żyje. Przypadkowość jest jedną z reguł wydarzeń na Bliskim Wschodzie.
Wizja pokoju prezydenta Busha uzależniła amerykańskie poparcie dla niepodległej Palestyny od spodziewanych reform władz Autonomii oraz przeprowadzenia wolnych wyborów (w których potępiany przez Biały Dom Jaser Arafat miałby zapewnioną większość głosów). A co istotniejsze, prezydent nie odniósł się do tak zasadniczych spornych kwestii jak przyszły status Jerozolimy lub problem palestyńskich uchodźców. Jest więc niemal pewne, że piękne słowa George’a Busha powędrują do historycznego lamusa, w którym spoczywają już umowy z Oslo, protokoły szczytów w Camp David i na plantacji Wye, porozumienie z Taby, ambitny plan „nowego Bliskiego Wschodu” Szimona Peresa, propozycja Clintona, postulaty komisji Mitchella (kto je w ogóle pamięta?), zalecenia George’a Teneta, próby pośrednictwa Joschki Fischera, a także szeroko nagłośniona w swoim czasie propozycja saudyjska.