Dziesięć lat temu Induskę bez stroju można było zobaczyć dopiero w noc poślubną, a i to nie zawsze, bo „Kamasutra” zaleca nowożeńcom kilka dni wstrzemięźliwości. Dziś jest już łatwiej.
W odległej przeszłości reguły obyczajowe nie były tak represyjne jak za Anglików, którzy przyszli do Azji ze swoim purytanizmem. Władze niepodległych Indii podtrzymały jednak tę normę zapewne z obawy przed katastrofą demograficzną.
Indie są krajem demokratycznym, lecz kino podlega cenzurze. W żadnym z 1400 filmów produkowanych rocznie nie obejrzymy sceny pocałunku, nie mówiąc już o czymś bardziej intymnym. Mimo to filmy indyjskie opowiadają wyłącznie o miłości. Przeniknęła ona z literatury jako rzecz nieobecna w życiu i dlatego wymagająca kompensacji.
Nie można zarazem robić filmów o miłości, która się zdarza realnie. Pani Nair nakręciła współczesną wersję „Kamasutry”, z czego po obróbce cenzorskiej zostało 15 minut. Znany jest także przypadek obrazu o dwu kobietach, które – ze względu na zwierzęce traktowanie w domu przez mężczyzn – zbliżyły się do siebie odkrywając coś więcej niż przyjaźń. Demonstracje z kamieniami i wybijaniem szyb w kinach doprowadziły do zdjęcia filmu z ekranów.
Jednocześnie w każdej księgarni kupić można albumy z miniaturami radżastańskimi, które z precyzją fotografii przedstawiają sceny erotyczne. A reliefy na ścianach świątyń w Kadżuraho i Konaraku, kute w kamieniu tysiąc lat temu, zaskoczyłyby wymyślnością póz najbardziej wyrafinowanego realizatora filmów pornograficznych.
Próżno dodawać, że pornografia jest w Indiach zakazana.