Rodzice oddali ją do klasztoru, gdy miała siedem lat. Należeli do niemieckiej szlachty, bali się Boga, służyli Kościołowi. Hildegarda była ich dziesiątym dzieckiem – wrażliwym i chorowitym. Może spodoba się Bogu? Spodobała się uczonej Jucie, młodej i pięknej siostrze wielmoży, która, choć była przeoryszą klasztornej wspólnoty, wiodła żywot pustelnicy.
Czasy
Pustelnia Juty sąsiadowała z klasztorem benedyktynów pod wezwaniem św. Dyzy-boda. Opactwo stało w malowniczej dolinie Renu. Zakonna reguła św. Benedykta dopuszczała istnienie wspólnot mniszek. Trwała właśnie odnowa życia klasztornego. Kościół bardziej przychylnym okiem patrzył na kobiety, rozkwitały żeńskie wspólnoty zakonne. Jeszcze za życia Hildegardy papież Aleksander III przypominał, że Chrystus narodził się z Marii nie tylko dla mężczyzn, ale i dla kobiet, a biskup Hugo z Lincoln głosił, że choć żaden mężczyzna nie ma prawa nazywać siebie ojcem Boga, to kobieta mogła być Matką Bożą.
Liczące już cztery wieki opactwo Disibodenberg tętniło życiem i imponowało rozmachem. Mnisi i mniszki mieli wszystko co niezbędne wspólnocie zakonnej: prócz samego klasztoru i kościoła – bibliotekę, ogrody i sady, piekarnię, spichlerz, kuchnię, spiżarnie, sypialnie, sale jadalne, pokoje dla gości. Magistra Juta mieszkała w celi przylegającej do kościoła. Z pobożności wybrała życie surowe, nawet jak na tamte czasy. Posiłki jadała samotnie, cebrzyk z nieczystościami wystawiała na zewnątrz, czas spędzała na modlitwie i ćwiczeniach duchowych, może także na przędzeniu i tkaniu, i jeszcze kierowała mniszkami. Uczyły się od niej psalmów po łacinie, Pisma Świętego, liturgii, a może i muzyki.
Sama Hildegarda utrzymywała, że muzyki nie uczyła się nigdy. Jak więc napisała swoje cudowne hymny – dziś rarytas melomanów zakochanych w nagraniach muzyki dawnej?