Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Państwo to...

To nie Szydło czy Morawiecki są pomazańcami Kaczyńskiego. To prezes PiS jest wybrańcem i zbawcą narodu

Artur Zawadzki/Reporter, Andrzej Hulimka/Reporter, Andrzej Iwańczuk/Reporter
Od razu zauważono, że skoro p. Szydło i p. Morawiecki są pomazańcami p. Jarosława Kaczyńskiego, to musi on mieć atrybuty nadprzyrodzone.

Poniższe słowa p. Szydło, premier rządu RP, zrobiły niemałą furorę. Powiedziała:

„Skoro żartujemy, to mogę powiedzieć też – z pełną powagą – że oboje z Mateuszem jesteśmy pomazańcami Jarosława Kaczyńskiego. To Jarosław Kaczyński desygnował mnie, zaproponował Komitetowi Politycznemu oraz Prawu i Sprawiedliwości, ale też zaproponował Mateuszowi Morawieckiemu, żeby w naszym rządzie był wicepremierem”.

Wedle Wikipedii:

„Pomazaniec, Namaszczony, Mesjasz […], Chrystus […], pot. Wybraniec – w judaizmie i chrześcijaństwie pierwotnie religijny tytuł królów, kapłanów-lewitów i proroków – osób namaszczonych (pomazanych) olejem”,

a wedle Słownika języka polskiego:

„pomazaniec podn. «osoba, którą namaszczono na znak otrzymania godności monarszej lub kościelnej»”.

Od razu zauważono, że skoro p. Szydło i p. Morawiecki są pomazańcami p. Jarosława Kaczyńskiego, to musi on mieć atrybuty nadprzyrodzone. Aby nie wnikać w semantyczne subtelności, przyjmijmy, że p. Szydło z całą powagą użyła metafory, mającej uwypuklić rolę p. Kaczyńskiego w obecnej Polsce. Niemniej jednak alegoria jest niezbyt trafiona, ponieważ jeśli ktokolwiek uważa się za pomazańca w naszym kraju, to na pewno nie p. Szydło czy p. Morawiecki, ale właśnie Prezes PiS. Sam niegdyś miał powiedzieć: „Chciałbym być emerytowanym zbawcą narodu”.

Żarty trzeba odłożyć na bok. Deklaracja p. Szydło rodzi pytanie o charakter państwa polskiego w chwili obecnej. Nikt nie ma wątpliwości, że p. J. Kaczyński odgrywa w nim dominującą rolę. Nie ma też powodu, aby dziwić się wyjątkowej estymie, jaką otaczają go członkowie i sympatycy PiS. Doprowadził tę partię do politycznego zwycięstwa po latach porażek, nieraz bardzo dotkliwych. Jest więc człowiekiem sukcesu jako polityk właśnie i rzeczywistym piastunem władzy państwowej. I to zapewne miała na myśli p. Szydło, posługując się niezbyt fortunną przenośnią o pomazańcach. Jednak przypisała sobie i p. Morawieckiemu zbyt wiele, bo oboje nie zostali namaszczeni do godności monarszej nawet w przybliżeniu.

A teraz krótkie interludium historyczno-teoretyczne. Państwo jest instytucją sprawującą najwyższą władzę w danym społeczeństwie. Od zawsze jest krytykowane i reformowane. Większość traktatów z zakresu filozofii polityki dotyczy właśnie państwa, jego struktury, celów, ograniczeń zabezpieczeń przed nadużyciami tych, co rządzą. Mimo krytyki państwa jest ono traktowane jako bezdyskusyjna wartość. Potwierdza to pewna ceremonialność funkcjonowania instytucji państwowych, np. częste używanie tytułów i nazw stanowisk, uroczysty charakter strojów (niekiedy nawet bardzo tradycyjny), formalistyczny przebieg obrad, immunitety poselskie itp. Wszystko to ma podkreślić powagę państwa i jego organów.

Pomijając dawniejsze epoki, od XIX w. rywalizuje kilka koncepcji państwa. Liberałowie twierdzą, że funkcje państwa trzeba maksymalnie ograniczyć (państwo jako tzw. nocny stróż), zwolennicy interwencjonizmu (czasem zwani państwowcami) argumentują za czynnym udziałem państwa w życiu społecznym, zwłaszcza gospodarczym. Te dwa modele mogą funkcjonować w ładzie demokratycznym, którego przeciwieństwem jest autorytaryzm uznający nadrzędność państwa wobec społeczeństwa. Chociaż granice pomiędzy tymi koncepcjami są trudne do ustalenia, nie ma na ogół wątpliwości, jaki wzorzec państwa jest realizowany w konkretnej praktyce ustrojowej.

Ład demokratyczny opiera się na trójpodziale władz: ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Parlamenty jako ciała ustawodawcze odgrywają rolę szczególną. Niemniej jednak nikt nie ma wątpliwości, że bardzo wiele zależy od konfiguracji sił w gronie ustawodawczym, zwłaszcza wypływającej z proporcji partyjnych. Skoro więc PiS wygrał wybory parlamentarne i zyskał większość ustawodawczą, jest zrozumiałe, że wiele decyzji jest podejmowanych już na szczeblu partyjnym. Jeśli lider polityczny ma niekwestionowaną pozycję w swojej partii, nic dziwnego, że ma głos decydujący. Słowa p. Szydło mogą być tak właśnie interpretowane. I nie byłoby w nich nic niepokojącego, gdyby wyrażały ideologię państwowców.

Gdy jednak bliżej przyjrzeć się temu, co powiedziała p. Szydło, od razu budzą się wątpliwości. Nawet jeśli lider polityczny desygnuje, nawet za pośrednictwem jakowegoś Komitetu Politycznego, konkretną osobę do funkcji szefa rządu, jest to, właśnie z uwagi na wartość państwa jako instytucji, moderowane procedurami konstytucyjnymi. Przyznanie, że p. Kaczyński zaproponował p. Morawieckiego na wicepremiera jest zdumiewające, tym bardziej że nie tyle zasugerował, ile zdecydował, że właśnie tak ma być.

Inaczej: p. Morawiecki nie byłby pomazańcem p. Kaczyńskiego, ale miałby swoje umocowanie w postanowieniu p. Szydło. Ta jednak została postawiona przed faktem dokonanym. P. Morawiecki próbował zręcznie wybrnąć z chyba kłopotliwej sytuacji, powiadając, że kapitan na pokładzie jest tylko jeden. Wszelako kapitan, jak wiadomo, jest pierwszy po Bogu, a nietrudno zorientować się, kto ma boskie atrybuty w tym przypadku.

Jaki typ państwa serwuje obecnie PiS? W pewnym sensie kontynuację zasady „partia kieruje, rząd rządzi”, wyrażającej regułę kierowniczej roli partii, tj. fundament państwowości komunistycznej, czyli rodzaju autorytaryzmu. Nie mam jednak zamiaru stosować łatwych analogii, chociażby dlatego, że – przynajmniej na dzisiaj – partia, czyli PiS, nie tylko kieruje, ale w dużej mierze także rządzi. Ci, którzy nie bardzo godzą się na tę sytuację, jak np. p. Szałamacha czy p. Ujazdowski, szybko sprowadzani są do parteru. Zgłaszam jako propozycję, aby o obecnej Polsce mówić jako o państwie patrymonialnym, na czele którego stoi Wybraniec pragnący przejść w stan spoczynku (emerytalnego) jako zbawca narodu. Na razie wszystko to dzieje się w kostiumie demokratycznym, ale wielu politologów uważa, że idziemy w kierunku Portugalii z czasów Salazara, a więc jakiegoś miękkiego autorytaryzmu.

Państwo patrymonialne preferuje interwencjonizm w sferze ideologii i moralności. Tak trzeba traktować napomnienia p. Glińskiego pod adresem teatrów czy filmowców, tzw. nową politykę historyczną i edukacyjną (już powiada się, oczywiście jeszcze nie ze strony rządu, o tendencji do wychowania człowieka nowego typu) czy spychaniu na plan drugi (a nawet dalszy) kwestii równościowych czy poczynania telewizji publicznej.

Jako przykład szczególny rozważmy procedowanie nad ustawą regulującą kwestię aborcji. Wpłynęły dwa projekty obywatelskie, jeden całkowicie zakazujący przerywania ciąży i przewidujący, drugi – dopuszczający ten zabieg przed upływem 12. tygodnia ciąży. Już kiedyś pisałem o wypowiedzi ks. Sowy, który oświadczył, że episkopat zezwoli na dyskusję w parlamencie, a pierwszy projekt zostanie skierowany do komisji. Miał rację. Drugi projekt został odrzucony przez Sejm. Wprawdzie wielu posłów z PiS głosowało za skierowaniem ustawy liberalizującej dotychczasowe restrykcje, ale p. Terlecki, znajdujący się w tym gronie, od razu stwierdził, że niech nikt nie ma złudzeń, że drugi projekt przejdzie.

W tej sytuacji najbardziej stosowne (w obecnej) rozwiązanie polegałoby na odrzuceniu obu projektów i pozostaniu przy obecnym kompromisie. Przewiduje następujący przebieg dalszych prac. Projekt restryktywny przejdzie, ale z pewnymi zmianami, np. zakaże się aborcji, o ile ciąża jest wynikiem gwałtu, a dopuści się aborcję w przypadku zagrożenia życia matki. Sprawa dopuszczalności przerwania ciąży, gdy zdrowie matki jest w niebezpieczeństwie lub płód jest poważnie uszkodzony, może być rozwiązana rozmaicie, ale można przewidywać, że wygrają tzw. obrońcy życia. Ewentualnie nie będzie kar pozbawienia wolności dla kobiet, które poddały się zabiegowi, np. na wniosek biskupów lub też wprowadzi się obowiązkową reedukację, na wzór znanej ze wstrząsającego filmu „Siostry Magdalenki”. Ustawa zostanie uchwalona, a Komitet Polityczny PiS orzeknie, że cała sprawa zakończyła się kompromisem zadowalającym wszystkie strony.

Każda władza nadużywa swoich prerogatyw nie tylko dla realizacji interesów politycznych, ale także tych całkiem przyziemnych. Porządek wprowadzony przez PiS umożliwia praktycznie niekontrolowane rozdzielanie intratnych stanowisk pomiędzy swoich, także krewnych i znajomych króliczka. Decydenci nie owijają w bawełnę, o czym świadczy sprawa p. Misiewicza i akcja poszukiwania jego swoistych sobowtórów (naliczono ich bodaj 277, ale akcja trwa nadal). Innym przykładem jest działalność p. Jaki* na Opolszczyźnie, który przeforsował przyłączenie gminy Dobrzeń Wielki do Opola wbrew woli zdecydowanej większości mieszkańców tej miejscowości. P. Jaki tłumaczy, że po to otrzymał mandat poselski, aby realizować słuszne projekty przy pomocy ludzi, których sobie dobierze. Zdanie innych jest nieistotne, bo albo nie pojmują dobrodziejstw serwowanych przez p. Jaki, albo też reprezentują mniejszość niemiecką, a więc wrogów Polski. Jest to nawrót do typowej propagandy z czasów PRL.

Powyższe dwa przykłady ilustrują, jak działa państwo patrymonialne kierowane przez bezpośrednich lub pośrednich pomazańców ambitnego zbawcy narodu, chociaż jeszcze in spe. I oczywiście, tak jak p. Jaki, wszyscy konstruktorzy nowego porządku powołują się na domniemaną wolę abstrakcyjnego suwerena, dobrą na wszystko, czyli prawie na nic. W rezultacie, parafrazując Mrożka, mamy mieć Prawdziwą Wolność zamiast zwykłej wolności, Prawdziwą Sprawiedliwość zamiast zwykłej sprawiedliwości i Prawdziwe Państwo rządzone przez Prawdziwych Pomazańców zamiast zwykłego państwa kierowanego przez zwykłych ludzi.

*Autor umyślnie nie odmienia tego nazwiska.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama