Falenta wreszcie przyznaje, że był w Rosji. Oczywiście jako turysta
Artykuł ten jest przedmiotem sporu w postępowaniu o ochronę dóbr osobistych, które toczy się przed Sądem Okręgowym w Warszawie z powództwa Roberta Szustkowskiego, który kwestionuje niektóre jego twierdzenia uznając, że naruszają jego dobra osobiste. Niniejsze oświadczenie publikowane jest jako zabezpieczenie udzielone przez Sąd na czas trwania procesu.
Dotychczas Marek Falenta milczał na temat swoich eskapad na wschód. Od dawna nie udzielał wywiadów, niechętnie się wypowiadał. Zabrał głos na ten temat dopiero teraz, niemal dwa miesiące po pierwszej publikacji POLITYKI, w rozmowie z dobrze sobie od dawna znanym dziennikarzem – jednym z tych, którzy ujawnili nagrania i brali udział w ich przejmowaniu.
Falenta wyjechał na wycieczkę
Pomińmy to, co Falenta opowiada, a raczej kręci na temat różnych wątków afery podsłuchowej, stawiając się w roli ofiary, i skupmy się na tym jednym. Co mówi o swoich wyjazdach do dalekiego Kemerowa? Przyznaje, że był tam raz (według naszych źródeł dwa razy). Po co? Przyleciał „na wycieczkę zobaczyć kopalnię węgla oraz Syberię”. Trudno nie oprzeć się skojarzeniom z dwoma panami z GRU, którzy rok temu „turystycznie” wybrali się pod dom Skripalów.
Kemerowo, gdzie siedzibę ma rosyjska kompania KTK, dzieli od Warszawy ponad 4 tys. km i kilka stref czasowych. Leci się tam przynajmniej z jedną przesiadką ponad dziewięć godzin. Czyli mniej więcej tyle, ile do Chicago. A więc długa i wyczerpująca podróż. Nikt raczej nie wybiera się tam ot tak, szczególnie gdy kontrahent ma przedstawicielstwo na miejscu (a tak jest w przypadku KTK z oddziałem w Gdańsku).
Falenta wymienia jedynie przyczyny turystyczne swej podróży, a przy okazji podaje nieprawdę – że POLITYKA pisała, jakoby pojechał tam „oglądać fabrykę”.