Kraj

Rosyjski ślad na taśmach

Afera taśmowa: kto stał za kelnerami

Wiemy, że zarówno nagrań, jak i nagranych osób było dużo więcej, niż ujawniono do tej pory (66 nagrań, a na nich ponad 100 osób). Wiemy, że zarówno nagrań, jak i nagranych osób było dużo więcej, niż ujawniono do tej pory (66 nagrań, a na nich ponad 100 osób). Leszek Zych / Polityka
Czy afera taśmowa, która walnie przyczyniła się do wyborczego zwycięstwa PiS, była intrygą rozgrywaną przez rosyjskie służby? Wskazuje na to wiele tropów. Ujawniamy nieznane do tej pory powiązania zleceniodawcy podsłuchów Marka Falenty z ludźmi Putina, rosyjskiej mafii i GRU.

Artykuł ten jest przedmiotem sporu w postępowaniu o ochronę dóbr osobistych, które toczy się przed Sądem Okręgowym w Warszawie z powództwa Roberta Szustkowskiego, który kwestionuje niektóre jego twierdzenia uznając, że naruszają jego dobra osobiste. Niniejsze oświadczenie publikowane jest jako zabezpieczenie udzielone przez Sąd na czas trwania procesu.

Już kilka dni po wybuchu afery taśmowej, w czerwcu 2014 r., premier Donald Tusk mówił o scenariuszu pisanym nie wiadomo jakim alfabetem, sugerując, że stoją za nią Rosjanie. Jednak dotąd nikt poważnie nie zbadał jej najważniejszych wątków, choć w USA, przy podobnych poszlakach wskazujących na udział rosyjskich służb specjalnych w kampanii Donalda Trumpa, sprawę bada specjalny prokurator Robert Mueller.

Przez kilka ostatnich miesięcy robiła to POLITYKA. Dotarliśmy do wielu ważnych osób w sprawie.

Podróż zacznijmy od półmilionowego Kemerowa nad rzeką Tom w Syberii. To centrum Kuźnieckiego Zagłębia Węglowego (zwanego Kuzbasem), jednego z największych zasobów węgla na świecie, szacowanego na ponad 700 mld ton (ok. 10 razy więcej niż złoża w Polsce). Działa tam Kuzbasskaja Topliwnaja Kompania (Kuzbaska Kompania Paliwowa). Firma od 2012 r. ma również w Gdańsku spółkę-córkę pod nazwą KTK Polska Sp. z o.o. To jej jedyny oddział za granicą.

Kuzbaski dyktator

Według źródeł związanych z kontrwywiadem właśnie do Kemerowa na przełomie lat 2013–14 pojechał Marek Falenta. W tym samym czasie biznesmen we współpracy z kelnerami z restauracji Sowa i Przyjaciele po kryjomu nagrywał najważniejszych polityków w Polsce. Również w tym samym okresie (poprzez zarejestrowaną na Cyprze spółkę Falenta Investments) został współwłaścicielem firmy Składy Węgla, która handlowała rosyjskim węglem z KTK.

Biznesmen Marek Falenta na pierwszej rozprawie w sprawie „afery taśmowej”.Krystian Maj/ForumBiznesmen Marek Falenta na pierwszej rozprawie w sprawie „afery taśmowej”.

Bo tak się składa, że to z Kemerowa pochodzi węgiel, od którego coraz mocniej uzależnia się Polska. Nasz kraj mimo opinii węglowego potentata potrzebuje rosyjskiego, taniego i dobrego jakościowo węgla, gdyż niewydolne polskie kopalnie nie zaspokajają rodzimego popytu. Import z Rosji rośnie rekordowo (w 2017 r. wynosił niemal 15 proc. polskiego wydobycia). Falenta zwęszył interes w węglu. Składy handlowały już rosyjskim węglem, ale głównie przez pośredników. Falenta chciał ich ominąć.

Do Kemerowa pojechał niedługo po swym wejściu do Składów. Nasze źródła twierdzą, że dostał węgiel, nie płacąc ani kopiejki – miał uregulować dług później. Mówi oficer kontrwywiadu: – Falenta musiał Rosjanom coś obiecać, może nawet coś dać. U nich nie ma tak, że coś się dostaje za nic, tym bardziej węgiel wart 20 mln dol. I to na pierwszym spotkaniu.

Czym Falenta oczarował Rosjan? Spotykając się z nimi od kilku miesięcy, miał w swoim archiwum nagraną rozmowę ówczesnego szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza z ówczesnym prezesem NBP Markiem Belką. Prawdopodobnie miał też zapis spotkania Sikorski-Rostowski, a więc dwa nagrania, które po opublikowaniu przez „Wprost” wywołały największą burzę. Miał też inne atuty – był informatorem CBA i ABW, posiadał również zaufane kontakty w policji.

– Trudno sądzić, że Falenta kupił węgiel za taśmy, ale mógł już wtedy napomknąć Rosjanom albo swojemu protektorowi o tych trofeach i kontaktach w służbach, dzięki którym mógł wiedzieć, co interesuje służby na rynku węgla. To tym bardziej prawdopodobne, że Falenta uwielbiał chwalić się swoimi wpływami i możliwościami – twierdzi wysoki rangą oficer kontrwywiadu. Samo KTK jest w pełni zależne od Putina i jego ludzi – jak zresztą każda większa firma w Rosji. Do niedawna nadzorował ją gubernator okręgu kemerowskiego Aman Tulejew, zwany kuzbaskim dyktatorem. To on razem z obecnym prezesem zarządu KTK Igorem Prokudinem przekształcił KTK należącą do administracji regionu w prywatną firmę (Prokudin ma w niej większość udziałów). W jej zarządzie jest m.in. Iwan Gepting – prezes KTK Polska.

Jak ważny był Tulejew dla Kremla, świadczy jego wkład w przyłączenie Krymu do Rosji. Na polecenie Moskwy zorganizował w Kuzbasie pieniądze niezbędne do funkcjonowania półwyspu po odcięciu go od budżetu Ukrainy. Dostał za to specjalnie ustanowione przez rosyjski resort obrony odznaczenie „Za zjednoczenie Krymu i Sewastopola z Rosją”.

Szwajcarski łącznik

Według co najmniej dwóch niezależnych źródeł z punktu widzenia Falenty najważniejszą osobą w kuzbaskiej układance był multimilioner Robert Szustkowski. To Szustkowski miał polecić Rosjanom Falentę. Dlaczego Falenta – znany z gadatliwości i konfabulacji – był tak cenny dla Szustkowskiego? – Znał wielu polityków, miał kontakty w polskich służbach, które rozpostarły nad nim parasol ochronny. Poza tym przebojowy i łasy na pieniądze. Kontakt idealny – słyszymy od naszych rozmówców ze służb.

Kim jest Szustkowski? Głośno zrobiło się o nim dwa lata temu (za sprawą Jana Śpiewaka, stołecznego aktywisty, obecnie kandydata na prezydenta Warszawy, i Tomasza Piątka, autora bestsellera „Macierewicz i jego tajemnice”). To 53-letni, urodzony w Piasecznie mieszkaniec Szwajcarii i obywatel Gambii, który od ponad 20 lat robi interesy z Rosjanami. W Polsce poprzez Grupę Radius działał m.in. na rynku nieruchomości. Jak ujawnił Śpiewak, Radius był zaangażowany w stołeczną reprywatyzację, a jednym z jego współpracowników był Jacek Kotas, wiceminister obrony w czasach pierwszych rządów PiS, okrzyknięty „rosyjskim łącznikiem Macierewicza”.

Szustkowski ma też przeszłość dyplomatyczną jako chargé d’affaires ambasady Gambii w Moskwie. Gambia to kraj, który na mocy podpisanej w 2016 r. umowy współpracuje z Rosją, kupując uzbrojenie i przyjmując instruktorów szkolących gambijskie wojsko. Rosjanom zależy na tym państewku, bo w ten sposób zaznaczają swoją obecność na Atlantyku.

Według źródeł Śpiewaka i Piątka Szustkowski związany jest z ludźmi tzw. sołncewskiej mafii i rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. W 1995 r. był polskim przedstawicielem Montażspecbanku, kontrolowanego przez mafię sołncewską. Zaś jego sportowe, rajdowe pasje sponsorowało lotnisko Wnukowo, nadzorowane przez mafijnych oligarchów Andrieja Skocza i Lwa Kwietnoja. Co ważne w całej tej układance – mafia sołncewska nie jest niezależnym bytem. Z ramienia Kremla „opiekują się” nią rosyjskie służby z GRU na czele, dla których wykonuje ona zadania specjalne.

Zatrzymajmy się na chwilę nad Montażspecbankiem, bo w jego historii jest również wątek taśm, które posłużyły – jak mawiają Rosjanie – jako kompromat. Chodzi o nagranie ministra sprawiedliwości Rosji Walentyna Kowaliowa w należącej do „sołncewskich” saunie, w towarzystwie trzech prostytutek. Skompromitowało ono Kowaliowa, który deptał po piętach szefom Montażspecbanku.

Jeden z Rosjan zamieszanych w przekręty finansowe Montażspecbanku – Dmitrij Burejczenko – razem z Szustkowskim prowadził sieć japońskich restauracji działających m.in. w Anglii. Co więcej, w zarządzie tegoż Montażspecbanku zasiadali dwaj bliscy znajomi Szustkowskiego związani z „Sołncewem” i GRU – wspomniani Lew Kwietnoj i Andriej Skocz. Szczególnie ważny jest ten drugi. To miliarder, przez pewien czas najbogatszy deputowany w Dumie, współkontrolujący górniczo-metalowego giganta Metallinvest. Na pewno więc zorientowany w branży, która tak nagle zainteresowała Falentę.

Skocz znalazł się na ogłoszonej przez USA liście najważniejszych polityków i oligarchów, którzy zawdzięczają fortuny Kremlowi i wspierają jego działania m.in. na Ukrainie. To Skocz udostępnił swój prywatny odrzutowiec ludziom Kremla, żeby mogli polecieć na Seszele, gdzie spotkali się z wysłannikami Donalda Trumpa. Okoliczności tego spotkania bada teraz specprokurator Mueller.

Z kolei Lew Kwietnoj posiada m.in. firmę Novoroscement. Relację Szustkowskiego ze Skoczem i Kwietnojem pół roku temu przedstawiła w POLITYCE Ewa Domżała, współwłaścicielka Grupy Radius. Według niej Szustkowski „dostawał u sołncewskich coś w rodzaju pensji za załatwianie różnych spraw na świecie. To byli ludzie z pieniędzmi, ale na początku nie znali angielskiego, więc niespecjalnie umieli się poruszać za granicą. Potrzebowali kogoś w charakterze tłumacza, przewodnika, pośrednika. Przypuszczam, że Szustkowski wciąż u nich zarabia, teraz może trochę więcej. W pewnym momencie mogli go dopuścić do jakichś udziałów, kopalni w Rosji”.

Dla Marka Falenty, pragnącego opanować rynek rosyjskiego węgla w Polsce, trudno sobie wyobrazić lepszych protektorów niż Szustkowski i jego przyjaciele.

Według informacji, do których dotarliśmy, Falenta wiele razy spotykał się z Szustkowskim. Nie było to trudne – mieszkali kilkaset metrów od siebie w Konstancinie. Tu ważna informacja. W 2012 r. Falenta kupił tam ekskluzywną willę z basenem i kortem tenisowym za 6,7 mln zł. Z niezwykle intrygującym lokatorem – Francuzem polskiego pochodzenia Pierre’em Konradem Dadakiem, opisywanym przez „Newsweek” międzynarodowym oszustem i handlarzem bronią. Zastanawiające, że Falenta, płacąc majątek za ekskluzywną willę, zgodził się na sublokatora, który miał ważną umowę najmu jeszcze przez 20 miesięcy.

Dadak – podobnie jak jego sąsiad Szustkowski – również miał związki z sołncewską mafią i z Gambią. Sześć lat temu Pierre Konrad Dadak poleciał tam z Warszawy na czele grupy biznesmenów zajmujących się handlem bronią. Reprezentował polskiego producenta uzbrojenia firmę Bumar.

Są i inne tropy, które łączą Falentę z Szustkowskim i Rosją. Prowadzą one do restauracji Sowa i Przyjaciele. Restauracja ta należała do firm, którymi kierowali – występujący również we władzach Grupy Radius i spółek z nią związanych – panowie Jarosław Babiński i Krzysztof Janiszewski. Obaj zainwestowali w restaurację, choć wcześniej nie zajmowali się gastronomią, tylko nieruchomościami. Co ciekawe, gdy tylko w Sowie zaczęto nagrywać polityków, Janiszewski i Babiński wycofali się z restauracji, mimo że coraz lepiej sobie radziła. Na początku 2016 r. całkowicie zrezygnowali z tego biznesu – stało się to niedługo po zamknięciu Sowy i Przyjaciół.

Są tropy, które łączą Falentę z Szustkowskim i Rosją. Prowadzą one do restauracji Sowa i Przyjaciele.Jakub Szymczuk/Foto Gość/ForumSą tropy, które łączą Falentę z Szustkowskim i Rosją. Prowadzą one do restauracji Sowa i Przyjaciele.

Tuż po wybuchu afery dziennikarze rozmawiali z Janiszewskim. Twierdził, że nic o podsłuchach nie wiedział. Sugerował, że odpowiedzialność za nagrywających kelnerów ponosi Robert Sowa. Jednak zeznania jednego z tych kelnerów, również cytowanego przez „Wprost”, wskazują, że w warszawskiej restauracji Ole!, należącej do Janiszewskiego i Babińskiego, też znajdowały się urządzenia podsłuchowe: „pracując w tym lokalu, zostałem poinformowany przez właścicieli, że na terenie restauracji zamontowane są kamery i mikrofony. Te urządzenia obejmowały również miejsca dostępne dla gości restauracji. Urządzenia zamontowane były dyskretnie w wentylacji, głośnikach audio i przy oświetleniu LED”. Nie była to jedyna „okablowana” restauracja.

Według naszych źródeł wszystko zaczęło się w słynnym Lemongrassie u zbiegu Al. Ujazdowskich i ul. Matejki. Lokal ten był protoplastą Sowy – z wykwintnym i drogim jedzeniem odstraszającym przypadkowego klienta, viproomami oraz stolikami, których „blaty miały uszy”.

Jej właścicielem była firma Jaśmin, w której udziały miał niejaki Andrzej K., w latach 2000–05 dyrektor finansowy polskiego oddziału rosyjskiego potentata paliwowego Łukoil. Andrzej K. ma ciekawych znajomych – w spółce A., gdzie pełni funkcję prezesa i współwłaściciela, jego zastępcą jest Andrij P., również współudziałowiec. O Andriju P. głośno było kilka lat temu. Pisał o nim m.in. „Puls Biznesu” oraz serwis tvn24.pl. Oba przedstawiały P. jako przedstawiciela na Polskę mafii sołncewskiej i jej superbossa Siemiona Mogilewicza. Andrij P. miał również wykonywać zadania wywiadowcze.

Lemongrass ruszył w 2006 r., a więc rok po tym, gdy K. zakończył pracę w Łukoilu. Lokal został zamknięty w 2012 r., po tym, gdy ABW ostrzegła polityków PO, by tam nie chodzili ze względu na rosyjskie związki ich właścicieli i podsłuchy. W tym samym roku, gdy Lemongrass zamknął podwoje, ludzie związani z Szustkowskim otworzyli Sowę i Przyjaciół (o tych powiązaniach pisał „Fakt”). Obie restauracje łączył też Łukasz N., kelner, który nagrywał polityków (został za to skazany na 50 tys. zł tzw. świadczenia pieniężnego na cel społeczny plus przepadek korzyści z przestępstwa). Mężczyzna pracował w obu lokalach, po drodze zaś jeszcze w Ole! Co ciekawe, w międzyczasie został zatrudniony w jednej ze spółek Marka Falenty, z którym poznał się w Lemongrassie.

W ubiegłym roku „Gazeta Wyborcza”, powołując się na źródła w służbach, napisała, że jeszcze przed powstaniem Sowy Łukasz N. współpracował z Centralnym Biurem Śledczym. W Lemongrassie miał nagrywać dla CBŚ ludzi z kręgu zainteresowań policji, a gdy w lokalu pojawili się politycy PO, ich również zaczął podsłuchiwać – tyle że już nie dla policji, lecz dla Falenty. To on „podsunął mu pomysł [na nagrywanie – red.] w taki sposób, by Falenta myślał, że wszystkim kieruje”. „Wyborcza” pisała: „Kelnerzy przekazywali Falencie tylko część podsłuchów. Komplet dostali ci, którzy mają je do dzisiaj i przekazują zaufanym mediom”. Kim są ci tajemniczy dysponenci taśm?

Wiemy, że zarówno nagrań, jak i nagranych osób było dużo więcej, niż ujawniono do tej pory (66 nagrań, a na nich ponad 100 osób). Do dziś znamy zaledwie kilkanaście zapisów. Co się dzieje z resztą? Wygląda na to, że nikt nie jest zainteresowany zgłębianiem tej sprawy. Wielu z naszych rozmówców jest przekonanych, że część nagrań, choćby te, na których jest prawdopodobnie Donald Tusk, ujrzy światło dzienne przed którymiś ze zbliżających się wyborów.

Milioner bez milionów

Niedawno „Gazeta Wyborcza” – powołując się na źródła w służbach – informowała, że Falenta o posiadaniu kompromitujących rząd Tuska nagrań informował polityków PiS, m.in. Mariusza Kamińskiego. Ważna informacja – miało się to stać pod koniec 2013 r., a więc wtedy, gdy biznesmen wchodził do Składów Węgla i montował interes z Rosjanami.

To w kręgu Kamińskiego miała zostać uzgodniona decyzja, by Falenta przekazał nagrania do „Wprost”. Dużą rolę odegrali w tej sprawie związani z Kamińskim funkcjonariusze CBA, którzy wywodzą się z Wrocławia, wcześniej zaś pracowali w ABW. Zarejestrowali wtedy Falentę jako osobowe źródło informacji, a po przejściu do CBA pociągnęli go za sobą (jego oficerem prowadzącym był obecny szef warszawskiej delegatury CBA, awansowany na to stanowisko po przejęciu biura przez ludzi Kamińskiego). Jak podawało m.in. Radio Zet, z Falentą niedługo przed publikacją nagrań kontaktował się m.in. Martin Bożek – jeden z najbliższych współpracowników Kamińskiego w czasach, gdy ten był szefem CBA. Bożek mógł znać treść nagranych rozmów (np. rozmowy Bieńkowskiej z Wojtunikiem) jeszcze przed ich publikacją.

Wróćmy do Falenty i jego relacji z Rosjanami. Biznesmen ma dług wobec KTK za węgiel, który od nich dostał. Suma jest duża – to ok. 20 mln dol. plus odsetki. Ale Falenta nie spłaca długu. Zapewne inwestuje w biznes. Dostawcy węgla się niecierpliwią i naciskają na zapłatę. Niedługo przed wybuchem afery taśmowej Falenta spotyka się z przedstawicielem KTK. Pokazuje pismo z gdańskiej prokuratury informujące, jakoby jego konto zostało czasowo przez nią zajęte, co miałoby uniemożliwiać spłatę długu. Rosjanie reagują szybko. Pytają gdańskich prokuratorów o tę blokadę.

Śledczy otwierają oczy ze zdumienia. Tłumaczą, że nikomu takiemu konta nie zajmowali. Okazuje się, że rzekome pismo prokuratury z Gdańska zostało sfałszowane. W październiku 2014 r. toruńska prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie posługiwania się fałszywym dokumentem. (Od października 2016 r. podejrzanym w tej sprawie jest Marek Falenta i „inne osoby”. Śledztwo niedawno zostało przedłużone do końca września).

Rosjanie zawiadamiają również policję i podejmują działania na własną rękę, by wyegzekwować dług. Wynajmują prywatne wywiadownie, detektywów, zaczynają szukać jakiegokolwiek majątku Falenty, z którego mogliby pokryć dług. Szukają nawet na Cyprze, gdzie biznesmen zarejestrował firmę Falenta Investments, która była udziałowcem Składów Węgla. – Wykonali imponującą, gigantyczną robotę, żeby mu się dobrać do skóry. Zdobyli nawet nakaz cypryjskiego sądu o zajęciu jego majątku, co nie jest takie łatwe – podkreśla osoba, do której szefowie KTK zwrócili się z prośbą o pomoc. Wszystko na nic. Rosjanie cisną, a Falenta zaczyna się bać. – Opowiadał, że Rosjanie zaczęli mu grozić. Mówili, że kiedyś inaczej by się z nim rozliczyli, ale dziś Putin nie pozwala regulować długów w ten sposób – twierdzą nasze źródła ze służb.

Wiosną 2014 r. Rosjanie zgłaszają się do polskich śledczych, zaś 3 czerwca funkcjonariusze CBŚ wkraczają do siedziby Składów Węgla pod Bydgoszczą i zatrzymują związane z nią osoby (m.in. dyrektora generalnego Składów i współpracownika Falenty – Marcina W.) w związku z podejrzeniem o wyłudzenia VAT, pranie pieniędzy i oszustwa. Tego Falenta zapewne się nie spodziewał. To koniec marzeń o wprowadzeniu Składów na giełdę, budowie węglowego imperium i wielkich pieniądzach, z których Falenta mógłby spłacić wierzycieli.

Jeszcze musi się jakoś wyplątać z niebezpiecznych zobowiązań wobec rosyjskich przyjaciół. I wtedy pojawiają się nagrania.

Zwycięzcy biorą wszystko

Zaskakująco szybko znajduje medium. Wiadomo, że m.in. „Puls Biznesu” nie decyduje się na wypuszczenie taśm. Jednak zaraz potem godzi się na to tygodnik „Wprost”. Zapewne nieprzypadkowo, podobnie jak przypadkiem raczej nie jest to, że publikację zapisów nagrań przejęło później „Do Rzeczy”. Oba czasopisma należą do firmy PMPG Michała Lisieckiego. (Lisiecki stał się właścicielem tej firmy w osobliwych okolicznościach. W latach 2004–06, gdy nazywała się ona jeszcze Arksteel, miał ją przejąć Związek Przemysłowy Donbasu. Jednak wschodnioukraiński potentat wycofał się nagle z tej transakcji, dzięki czemu firmę mógł kupić Lisiecki).

14 czerwca 2014 r. „Wprost” publikuje pierwsze nagrania – m.in. zapis spotkania Sienkiewicz-Belka. Strzał niezwykle celny, bo trafia w osobę nadzorującą większość służb, co potęguje chaos. Dwa tygodnie później do ABW przychodzi Michał Lisiecki, by przekazać „istotne informacje”. Z notatki służbowej po spotkaniu wynika, że Lisiecki miał „niewielkie” udziały w jednej ze spółek Falenty, doradzał też jego wspólnikowi w Składach Węgla. „Celem wizyty mogło być także wysondowanie ABW, tzn. ustalenie, jaką już wiedzą dysponują śledczy i jakie wersje wydarzeń biorą pod uwagę” – napisała mjr F.

Większość z naszych rozmówców nie wierzy, że Falentę do ujawnienia taśm popychała jedynie zemsta za akcję CBŚ i popsucie węglowych interesów. – Gdyby tylko o to chodziło, ograniczyłby się do szefa MSW albo próbowałby szantażować PO, zamiast od razu iść do ludzi PiS. Nie znam biznesmena, który zaryzykowałby swoją przyszłość, atakując cały rząd. Chyba że ktoś mu obiecał coś więcej albo kazał to zrobić – twierdzą nasi rozmówcy.

Zastanawia, dlaczego Falenta próbował oszukać Rosjan z Kuzbasu? Czy mając silne „plecy” w postaci „przyjaciół” Szustkowskiego, poczuł się tak pewnie, że postanowił coś dla siebie wyszarpać? A może – co bardziej prawdopodobne i nieprzekreślające innych scenariuszy – współpraca na linii Falenta–Wschód po prostu nie wypaliła? Konkurencja okazała się zbyt silna, a służby nie tak pomocne. Aby spłacić dług Rosjanom, a sobie uratować skórę, Falenta musiał rękami ludzi związanych z PiS „odpalić taśmy”. W każdym razie w czasie rozkręcania się „afery taśmowej” nie tylko się nie ukrywał, ale przeciwnie – jak mówią jego znajomi, „był bardzo zrelaksowany i zadowolony”. Temat długu Rosjanie odpuszczają.

Falenta się leczy

Ale największą zagadką tamtego czasu jest działanie ówczesnego wiceszefa ABW płk. Jacka Gawryszewskiego, nadzorującego działanie specjalnej grupy powołanej do wyjaśnienia sprawy taśmowej. Obie funkcje zawdzięczał ministrowi Sienkiewiczowi, z którym znał się jeszcze z czasów wspólnej służby w Urzędzie Ochrony Państwa. Nie przeszkadzało mu to utrzymywać ciepłych relacji z Mariuszem Kamińskim. Mówi jeden z byłych wysokich rangą urzędników w rządzie PO: – Gdy w pewnym momencie pojawił się temat rosyjskiego tropu w taśmach, ktoś ważny powiedział Gawryszewskiemu, że trzeba się tym zająć. On na to odpowiedział mniej więcej tak: „Rosyjski trop? Co prawda nie znam się na kontrwywiadzie, ale to czysto kryminalna sprawa”.

Temat upadł, podobnie jak wątek powiązań Falenty z PiS. Służby aż do upadku rządu PO trzymały się „biznesowo-finansowych” motywacji Falenty. Gawryszewski po zmianie władzy jako jedyny wysoki rangą funkcjonariusz służb utrzymał swoje stanowisko. Rok temu zaś został ambasadorem RP w Chile.

Na sprawie taśmowej zyskali wszyscy najważniejsi gracze, których ślady można znaleźć w tej aferze: PiS doszło do władzy na plecach krwawiącej PO, Rosjanie wywrócili niechętny sobie proeuropejski rząd. A Falenta? Za zlecenie nagrywania polityków sąd skazał Falentę na 2,5 roku więzienia (prokuratura – co ciekawe – chciała tylko 1,5 roku i to w zawieszeniu na trzy lata plus 540 tys. zł grzywny). Biznesmen jednak do dziś nie zaczął odsiadki. Z dokumentów sądowych, do których dotarła POLITYKA, wynika, że Falenta się leczy. Jeszcze w maju przebywał w jednym ze szpitali psychiatrycznych.

Ale jeśli sprawdzą się nieoficjalne doniesienia, jakoby prezydent Andrzej Duda z okazji stulecia niepodległości miał ogłosić amnestię dla sprawców przestępstw skazanych maksymalnie na trzy lata więzienia, historia się domknie.

***

SPROSTOWANIE

W artykule autorstwa Grzegorza Rzeczkowskiego pt. „Rosyjski ślad na taśmach”, opublikowanym w serwisie www.polityka.pl w dniu 4 września 2018 r., rozpowszechniono szereg nieprawdziwych informacji na temat Pana Roberta Szustkowskiego. W szczególności nieprawdą jest, że Robert Szustkowski jest związany z ludźmi mafii sołncewskiej i rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU, bądź że miał on rzekomo dostawać od mafii sołncewskiej coś w rodzaju pensji za załatwianie różnych spraw na świecie i u nich zarabiać. Nieprawdziwa jest także informacja sugerująca, że Robert Szustkowski miał jakikolwiek związek z zorganizowaniem afery podsłuchowej w tym, że był rzekomo protektorem Marka Falenty i miał go polecić Rosjanom. Robert Szustkowski nie brał udziału w tzw. aferze taśmowej i nie ma z nią nic wspólnego.

Robert Szustkowski

***

Odpowiedź autora

W tekście „Rosyjskie ślady na taśmach” (POLITYKA 36) opisałem m.in. relacje głównego bohatera afery podsłuchowej Marka Falenty z rosyjską Kuzbaską Kompanią Paliwową (KTK). Napisałem, że osobą, która miała polecić Falentę w Rosji, był Robert Szustkowski, pochodzący z Piaseczna multimilioner z gambijskim paszportem.

W przesłanym po trzech tygodniach sprostowaniu (POLITYKA 40) Szustkowski zarzucił mi, że zamieściłem „szereg nieprawdziwych informacji” na jego temat, jednak zaprzeczył trzem: że polecił Falentę Rosjanom, że jest związany z ludźmi mafii sołncewskiej i rosyjskiego GRU oraz że dla nich miał pracować i zarabiać. Szustkowski napisał również, że nie brał udziału w aferze taśmowej i nie ma z nią nic wspólnego. To akurat zarzut najłatwiejszy do obalenia, bo niczego takiego Szustkowskiemu nie zarzuciłem. Napisałem tylko o jego partnerach biznesowych z Grupy Radius, którzy stali za firmami – właścicielami restauracji Sowa i Przyjaciele, gdzie dokonywano nagrań.

Co do innych zarzutów, również w pełni podtrzymuję swoje twierdzenia. Informację o tym, że Szustkowski polecił Falentę w Rosji, uzyskałem m.in. z wiarygodnych źródeł kontrwywiadowczych związanych ze służbami strzegącymi bezpieczeństwa Rzeczpospolitej. O jego relacjach z ludźmi związanymi z mafią sołncewską i GRU – m.in. Andriejem Skoczem – mnie i Tomaszowi Piątkowi opowiedziała jego była wspólniczka z Radiusa Ewa Domżała. Do wywiadu z nią, opublikowanego w lutym br. na portalu polityka.pl, Szustkowski nie zgłosił żadnych zastrzeżeń.

Nie wspomina też, kto stał za Montażspecbankiem, którego w latach 90. był przedstawicielem na Polskę. Dla przypomnienia: m.in. właśnie Skocz, którego Departament Skarbu USA objął niedawno sankcjami za „długotrwałe związki z rosyjskimi zorganizowanymi grupami przestępczymi, w tym kierowanie jednym z tego typu przedsięwzięć”. O tym, że zna Skocza, sam Szustkowski przyznał reporterowi „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. FAZ wprost napisał, że Skocz miał kontakty z GRU. Dziś jednym z biznesów, za którym stoi Skocz, jest lotnisko Wnukowo-3 w Moskwie. Tak się składa, że Robert Szustkowski reklamuje je podczas rajdów samochodowych, w których bierze udział. Jest jeszcze jedno powiązanie – były szwagier Szustkowskiego, zasiadający w spółkach Radiusa Wojciech Kuranowski, reprezentował LebGOK, spółkę-córkę rosyjskiego kombinatu Lebiedinskij GOK. Współwłaścicielem kombinatu jest… Skocz, który od 1999 r. zasiada w jego najwyższym kierownictwie.

Ciekawe jest to, czemu Szustkowski już nie zaprzeczył – że zna Falentę i wielokrotnie się z nim spotykał. Czy po to, by rozmawiać o zaletach mieszkania po sąsiedzku w Konstancinie?

GRZEGORZ RZECZKOWSKI

Polityka 36.2018 (3176) z dnia 04.09.2018; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Rosyjski ślad na taśmach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama