Artykuł w wersji audio
Udostępnione dziennikarzom Onet.pl i POLITYKI akta sprawy Falenty przyniosły nie tylko rewelacje w postaci nagrań Mateusza Morawieckiego. Rzucają też nowe światło na głównego organizatora podsłuchowego procederu Marka Falentę, który od początku roku toczy intensywną sądowo-medyczną batalię o pozostanie na wolności. Rozpatrzenie przed Sądem Najwyższym wniosku Falenty o wstrzymanie odbycia kary jest zaplanowane na 25 października. Wisi nad nim 2,5 roku więzienia za nagranie kilkudziesięciu osób polityczno-biznesowej elity Polski (w latach 2013–14). Pójście do więzienia groziłoby Falencie utratą kontroli nad nagraniowym zasobem. A nagrania to dziś jego najważniejsza polisa bezpieczeństwa na przyszłość.
Falenta chwyta się wszystkich dostępnych sposobów, żeby uniknąć więzienia. Sięgnął po pomoc rodziny – była partnerka na początku 2018 r. napisała do prezydenta w imieniu ich kilkuletniej córki wniosek o ułaskawienie, który przepadł jednak już na wstępnym etapie (odrzuciły go sądy dwóch instancji). Próbuje również argumentów zdrowotnych – miesiąc po tym, gdy sąd apelacyjny utrzymał wyrok pierwszej instancji, Falenta rozpoczął leczenie psychiatryczne (rzekomo popadł w głęboką depresję i miał nawet próbę samobójczą). Na razie ta strategia przynosi mu sukces – nie pójdzie do więzienia, dopóki nie zakończy się sądowa procedura rozpatrzenia wniosku o wstrzymanie wykonania kary. A w odwodzie czeka jeszcze kasacja w Sądzie Najwyższym oraz wspomniany wniosek o odroczenie, który tym razem może rozpatrzyć już nowy skład SN.
Jednocześnie Falenta rozpoczął insynuacyjną ofensywę na Twitterze, wymierzoną głównie w polityków PO. Sugeruje np., że istnieją „sekstaśmy” z szefem PO Grzegorzem Schetyną i kandydatem tej partii na prezydenta Warszawy Rafałem Trzaskowskim, w dodatku zażywających narkotyki. Podaje nazwę hotelu w Karpaczu, sugerując jednocześnie, że operacja nagraniowa nie była ograniczona do warszawskich restauracji, ale szeroko zakrojoną akcją specjalną. Dlaczego Falenta sięga po tego typu chwyty w chwili, gdy taśmy zaczęły szkodzić premierowi Morawieckiemu i jego partii? Składa władzy ofertę? Podbija swoją wartość?
Chciał zostać miliarderem
Jego los zależy dziś w dużym stopniu od PiS i jego możliwości wpływania na wymiar sprawiedliwości. Akta sprawy podsłuchowej ujawniają intensywne kontakty Falenty z ludźmi bliskimi PiS, głównie z otoczenia wiceprezesa partii Mariusza Kamińskiego, ale także z rosyjskim biznesem węglowym, przez który – jak twierdzą nasze źródła w kontrwywiadzie – nagrania mogły trafić także w ręce rosyjskich służb. Kto co ma i do czego może użyć, wciąż nie zostaje wyjaśnione. Natomiast coraz więcej wiemy o okolicznościach nagrań. Dostępne w aktach zeznania świadków mówią o ambitnych zamiarach Falenty obejmujących plany zmiany rządu (!) oraz przejęcia wartej kilka miliardów złotych kopalni Bogdanka na Lubelszczyźnie, państwowej firmy notowanej na giełdzie.
Urodzony w dolnośląskim Lubinie 43-letni dziś Marek Falenta swoje marzenia zaczął snuć na początku 2014 r. Od co najmniej pół roku na jego zlecenie kelnerzy z dwóch warszawskich restauracji nagrywali biesiadujących polityków. Jak wynika z informacji POLITYKI, zdołał już wtedy nawiązać bliski kontakt z rosyjskim potentatem węglowym, firmą KTK, nadzorowaną w tamtym czasie przez zasłużonego dla Kremla gubernatora (sprawę opisujemy szerzej w art. „Rosyjski ślad na taśmach”, POLITYKA 36).
Mówi jeden z naszych rozmówców związanych z kontrwywiadem gospodarczym: – Jeśli ktoś z zagranicy handluje z rosyjskimi firmami, szczególnie ze strategicznymi spółkami paliwowymi, to nie ma opcji, by nie znalazł się w zainteresowaniu tamtejszych służb. Tym bardziej trudno uwierzyć, by Rosjanie najpierw przekazali komuś duże ilości wartościowego towaru, a potem nie wyciągnęli konsekwencji za brak zapłaty. No, chyba że zadowolili się inną walutą – na przykład nagraniami.
Falenta był łatwym celem. Bardzo chciał handlować rosyjskim węglem, do czego zresztą nawet dziś się przyznaje. Marzył o tym, by zostać miliarderem – tak zeznawał w śledztwie kelner z Sowy i Przyjaciół, „główny nagrywający” Łukasz N. Według niego Falenta „chciał być najbogatszym człowiekiem w Polsce”, miał mu mówić, że „interesują go tylko propozycje biznesu, które skutkowałyby zarobkiem w kwocie miliarda złotych”. Takim jak przejęcie wielkiej kopalni w Bogdance.
O pomyśle obalenia rządu za 130 mln zł, a następnie przejęcia Bogdanki opowiadał w śledztwie i podczas procesu Falenty Marcin Waszczeniuk, jego wspólnik w spółce Składy Węgla (nie był zamieszany w podsłuchiwanie polityków). Obrońcy Falenty próbowali podważać zeznania Waszczeniuka, ale konfrontując jego informacje z innymi źródłami, trudno je uznać za zmyślone.
Lubelski Węgiel Bogdanka
Obaj panowie poznali się pod koniec lata 2013 r. (czyli już po nagraniu pierwszych rozmów polityków, m.in. Bartłomieja Sienkiewicza i Mateusza Morawieckiego). Skontaktował ich pewien menedżer, który kierował firmami mającymi biznesowe relacje z Rosją, w tym handlującą rosyjskim węglem spółką z Białegostoku oraz jednym z polskich producentów silników wysokoprężnych dla grupy GAZ należącej do oligarchy Olega Deripaski (zwanego „jednym z najbliższych kumpli Putina w interesach”).
Falenta opowiedział Waszczeniukowi o swoich zamiarach dotyczących firmy Lubelski Węgiel Bogdanka SA dwa miesiące przed upublicznieniem pierwszych taśm, czyli w kwietniu 2014 r. A więc w czasie, gdy jego współpraca z Rosjanami rozkwitła – miesiąc wcześniej Składy Węgla podpisały z rosyjskim KTK umowę na dostawę miliona ton surowca z dogodnymi, bo sięgającymi aż czterech miesięcy, terminami zapłaty. Bez żadnych zabezpieczeń bankowych.
Waszczeniuk opowiedział o tym śledczym pięć miesięcy później. Według jego słów Falenta zamierzał najpierw „napompować”, czyli zwiększyć wartość Składów Węgla. Temu miało służyć m.in. wprowadzenie spółki na giełdę. Mógłby wówczas zaciągnąć odpowiednio wysoki kredyt. „W tym czasie wartość Bogdanki spadłaby co najmniej o połowę w związku ze światowym spadkiem cen surowców. (…) Potem chciał połączyć Bogdankę ze Składami Węgla, które były ogromnym kanałem dystrybucji”. Następnym krokiem miała być sprzedaż firmy. Falenta chciał na tym zarobić 3–4 mld zł. Kto byłby kupcem?
Rosjanie na pewno (pośrednio lub bezpośrednio) nie pogardziliby nowoczesną i dochodową kopalnią z własną siecią dystrybucji w całym kraju, przez którą mogliby sprzedawać również swój węgiel. Wiemy na pewno, że pod koniec maja 2014 r. Falenta był w Kemerowie. Z kolei w czerwcu, tuż przed i tuż po wypuszczeniu pierwszych nagrań, trzykrotnie spotykał się w Warszawie z przedstawicielami KTK. A pod koniec miesiąca miał w planach wyjazd do Bogdanki – tak przynajmniej wynika z zapisków w kalendarzu jego tabletu zabezpieczonego przez ABW.
130 mln zł.
Wróćmy jednak do operacji, która miała otworzyć Falencie drzwi do Bogdanki. Według Waszczeniuka po raz pierwszy o zmianie rządu wspomniał mu w styczniu 2014 r. „Zapytał mnie, czy wiem, ile tak naprawdę kosztuje zmiana rządu w tym kraju (…). Powiedział mi, że sto ileś milionów. O ile dobrze sobie przypominam, kwota dotyczyła 130 mln zł. Później zadał mi pytanie, czy ja wiem, za ile on to zrobi. Wtedy odpowiedział mi, że jego będzie to kosztowało parę groszy”. A dokładnie – jak wyliczył Sąd Okręgowy w Warszawie, który skazał Falentę na 2,5 roku więzienia – 120 tys. zł, bo tyle zapłacił kelnerom za podsłuchy.
O planie zmiany rządu Waszczeniuk zeznawał: „[Falenta] mówił mi, że mają być dwa etapy zmiany rządu. On używał tego określenia. Na początku lata, cytuję: »miał walić w rząd, na tych, na których coś mam«. (…) Nie używał określenia nagrania, ale ja wiedziałem, że chodzi o te nagrania albo jakieś kompromitujące materiały”. Ale dlaczego wszystko miało zacząć się latem? Po to, by – jak miał stwierdzić Falenta – „do września wszystko osiadło”.
Biznesmen postanowił zagrać na PiS. Według Waszczeniuka uważał, że z ludźmi tej partii „łatwiej się dogadać”. Przypomnijmy – jeszcze w grudniu 2013 r. Falenta miał się skontaktować w sprawie nagrań z ludźmi PiS z otoczenia ministra koordynatora do spraw specsłużb, a zarazem wiceprezesa PiS Mariusza Kamińskiego. Chodzi głównie o Jarosława Wojtyckiego z CBA, z którym Falenta kontaktował się osobiście i przez swojego współpracownika (ostatni raz dwa dni przed opublikowaniem pierwszych podsłuchów). Świadczą o tym billingi oraz zapiski w tablecie biznesmena.
Kelner Łukasz N. wspominał w swoich zeznaniach, że ten chwalił się, iż „jest blisko z PiS-em i że może łatwo zorganizować spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim”. Faktem jest, że jednym ze współpracowników Falenty w należącej do niego spółce Hawe był były adwokat Jarosława Kaczyńskiego Grzegorz Kuczyński (dziś zasiada w radzie nadzorczej państwowej spółki PGE kontrolowanej przez PiS).
Sienkiewicz na celowniku
Głównym celem uderzenia miał być szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, któremu podlegała nie tylko depcząca po piętach Składom Węgla policja, ale też wszystkie służby specjalne. „Chodziło o wywalenie tych, którzy są mu niewygodni – tłumaczył policjantom Waszczeniuk. – Zapytałem, czemu chcesz to zrobić medialnie (…). Powiedział mi, że nie da się tego zrobić pod stołem, bo na drodze stoi Sienkiewicz”. Teza, że najważniejszym celem był ówczesny szef MSW, była jedną z głównych w śledztwie. Tyle że kilka dni po nagraniu z Sienkiewiczem została opublikowana rozmowa szefa polskiego MSZ Radosława Sikorskiego z ministrem finansów i wicepremierem Jackiem Rostowskim. Jak twierdzi m.in. cytowany obok płk Paweł Białek, rzeczywistym celem akcji mógł być Sikorski (a wcześniejsze uderzenie w Sienkiewicza było operacją osłonową), zaangażowany na rzecz Ukrainy i rewolucji na Majdanie, która cztery miesiące wcześniej obaliła prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza.
Falenta mówił też Waszczeniukowi o „drugim etapie” wypuszczenia nagrań – „przed wyborami lokalnymi”, czyli jesienią 2014 r., ale tylko wtedy, „gdyby nie udało mu się zrealizować planów”. Tyle że „plany” udało mu się zrealizować – trzy miesiące po ujawnieniu nagrań zmienił się rząd, a w nowym zabrakło miejsca nie tylko dla Sienkiewicza, ale i dla Sikorskiego. Mimo to kolejne taśmy ujrzały światło dzienne, tyle że kilka miesięcy później, przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, gdy ich siła okazała się niszczycielska dla rządzącej w nowym składzie PO. „Trafieni” zostali ważni dla bezpieczeństwa państwa urzędnicy nadzorujący niektóre służby, czyli szef CBA Paweł Wojtunik oraz szef MON Tomasz Siemoniak, któremu insynuowano w jednej z rozmów tolerowanie korupcji w resorcie.
Wróćmy do słów Falenty o 130 mln zł, czyli do rzekomego kosztu zmiany polskiego rządu. Bartłomiej Sienkiewicz podczas jednej z rozpraw w sprawie Falenty stawiał pytanie o potencjalnego płatnika. Pewne jest, że w Polsce trudno znaleźć kogokolwiek, kto gotów byłby zapłacić takie pieniądze za tak ryzykowną operację. Przypomnijmy nasze wcześniejsze ustalenia („Rosyjski ślad na taśmach”, POLITYKA 36). Według źródeł z kręgów kontrwywiadowczych po pierwszej wizycie na Syberii Falenta miał „dostać” węgiel wart ok. 20 mln dol., za który nie zapłacił. W przeliczeniu na złotówki, przy wówczas obowiązującym kursie sprzedaży 3,08 zł, dawałoby to kwotę 61 mln zł, czyli mniej więcej połowę kwoty, o której Falenta miał wspomnieć Waszczeniukowi. Czy było to coś w rodzaju „pierwszej raty”? Pewne jest, że KTK domaga się od upadłych Składów Węgla co najmniej 52 mln zł.
W tym kontekście interesująco brzmią wypowiedzi Falenty tuż po wybuchu afery. „Będę emerytem” – ogłosił w lipcu 2014 r., zapowiadając sprzedaż wszystkich udziałów w swoich najważniejszych spółkach. Skąd tak nagła deklaracja człowieka, który jeszcze pół roku wcześniej chciał być najbogatszym Polakiem? Tłumaczenia Falenty są mętne. „Rzeczpospolitej” mówił, że choć na sprzedaży akcji stracić może nawet 40 mln zł, to musi zebrać 80 mln zł na spłatę kredytów. Odgrażał się również, że pozwie Skarb Państwa o odszkodowanie. Ale oprócz sprzedaży akcji dwóch swoich najważniejszych spółek pozostałych zapowiedzi nie zrealizował.
Śledczy prowadzący sprawę podsłuchową do końca trzymali się „biznesowo-finansowych” motywacji głównego organizatora. Podobnie sąd, który stwierdził, że był to dla niego „sposób prowadzenia biznesu”. Jednak z zeznań Radosława Sikorskiego złożonych w prokuraturze wynika co innego. Jak stwierdził, publikacja jego rozmów zaszkodziła relacjom Polski z najważniejszymi sojusznikami – Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi. „Tak jak zajmuję się polityką zagraniczną od kilkudziesięciu lat, nie przypominam sobie, aby ujawnienie jakiejś rozmowy odbiło się tak krytycznym echem poza granicami” – mówił w prokuraturze w styczniu 2015 r. Zepsute relacje z sojusznikami to było tylko preludium. Efekt działań Falenty i dwójki kelnerów, które pomogły PiS dojść do władzy, jest zastanawiająco zgodny z tym, przed czym sojusznicy ostrzegali Polskę. Jeszcze przed wybuchem afery podsłuchowej polski kontrwywiad otrzymał informację od jednej z ważnych natowskich służb dotyczącą celów rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU w Polsce. Dwa główne dotyczyły oderwania nas od Unii Europejskiej i skompromitowania na arenie międzynarodowej. Afera podsłuchowa bez wątpienia w taki scenariusz się wpisuje.
***
Jak najważniejsze instytucje państwa odpowiedziały na pytania POLITYKI o rosyjskie tropy w aferze podsłuchowej, piszemy na polityka.pl/kraj