Helsińska Fundacja Praw Człowieka ogłosiła raport „Tymczasowe aresztowanie, nietymczasowy problem”. Wynika z niego, że od czasu objęcia rządów przez PiS liczba aresztowanych rośnie. W 2015 r. było ich 4162, a w 2018 – 7360.
Rekordowy był 2001 r., gdy tymczasowo aresztowanych było 24 275. Spowodował to ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński (ministrem był w latach 2000–01 w rządzie Jerzego Buzka). Wydał wytyczne dla prokuratorów, by jak najszerzej wnioskowali o areszt, i polecił na piśmie tłumaczyć się z niewystąpienia z takim wnioskiem. Taka polityka aresztowa spowodowała kryzys w więziennictwie: katastrofalne przeludnienie, liczba więźniów przekroczyła peerelowskie rekordy. To skutkowało przerabianiem na cele świetlic, bibliotek czy gabinetów psychologicznych. I przegranymi w Strasburgu za niehumanitarne warunki, a także o długość trwania aresztów.
Po tym kryzysie liczba tymczasowo aresztowanych sukcesywnie spadała. W 2016 r. zaczęła rosnąć i rośnie już trzeci rok. Mimo że przestępczość spada. Daleko nam wprawdzie do pierwszych rządów PiS, gdy – w 2006 r. – było 17 068 aresztowanych, czyli ponaddwukrotnie więcej niż teraz. Ale zaostrzenie polityki widać wyraźnie. Aresztów będzie jeszcze więcej, jeśli wejdzie w życie nadzwyczajnie zaostrzony przez PiS kodeks karny (na razie prezydent odesłał go do Trybunału Konstytucyjnego). Będzie więcej, bo jedną z przesłanek do zastosowania aresztu jest grożąca wysoka kara.