Ten serial irytował już wszystkich. Partyjnych liderów, działaczy, dziennikarzy, a przede wszystkim wyborców, którzy – jak pokazują ostatnie badania zarówno dla Faktów TVN, jak i „Rzeczpospolitej” – najchętniej zagłosowaliby na wielki blok łączący wszystkie najważniejsze podmioty opozycyjne. Takiej możliwości jednak nie dostaną. No chyba że opozycyjni politycy pójdą po rozum do głowy, schowają własne ambicje, zapomną o animozjach i zaczną myśleć nie o partykularnym interesie, ale o tym, co oznacza kolejna kadencja z PiS. Także dla nich samych.
Niestety na razie się na to nie zanosi. Po tym jak zaraz po eurowyborach prezes PSL wrócił do pomysłu sprzed kilku miesięcy i zapowiedział, że będzie budował własną koalicję, a jego ludzie zaczęli oskarżać Platformę o „lewoskręt”, wiadomo było, że przejście od Koalicji Europejskiej do koalicji na wybory parlamentarne proste nie będzie.
Oczywiście można było zakładać, że to element targów o lepsze miejsca na listach, podział subwencji czy kształt przyszłej parlamentarnej współpracy, ale pozostawała nadzieja, że koniec końców uda się z tego poskładać sensowny sojusz, bo tylko w takim formacie można stawać w szranki z obozem władzy. Zdobyte przez KE 38,5 proc. głosów nie wystarczyło, aby w wyborach do Parlamentu Europejskiego pokonać PiS, pokazało jednak, że szerokie porozumienie ma potencjał – logika i wyborcza arytmetyka podpowiadały więc, że liderzy powinni zasiąść do stołu i wspólnie zastanowić się, jak z niego skorzystać.