Wybory do Sejmu i Senatu odbędą się – tak jak chciał prezes PiS i zarządził prezydent – 13 października. Nie udało się utrzymać Koalicji Europejskiej, do Sejmu ugrupowania opozycyjne wystartują osobno jako Koalicja Obywatelska, Lewica (SLD, Wiosna i Razem) oraz PSL-Koalicja Polska. Od dawna mówiło się jednak o pomyśle wystawienia wspólnej listy do Senatu. Po co? W jednomandatowych okręgach dużo łatwiej będzie pokonać przedstawicieli PiS, jeśli opozycję będzie reprezentował jeden kandydat.
Czytaj też: Listy PiS do Sejmu i Senatu, czyli spryt prezesa. Są niespodzianki
Jeszcze parę nazwisk do ustalenia
„Stawką jest ok. 30 mandatów, które partia władzy może dodatkowo zdobyć, jeżeli rozproszą się głosy opozycyjnego elektoratu – analizował kilka dni temu na Polityka.pl Rafał Kalukin. – W ostatnich dniach Czarzasty coraz natarczywiej domagał się od Koalicji Obywatelskiej podjęcia rozmów, aż miało dojść do pierwszego spotkania z reprezentującymi Koalicję Obywatelską Jackiem Karnowskim (prezydentem Sopotu) i Zygmuntem Frankiewiczem (prezydentem Gliwic). Fakt, iż Grzegorz Schetyna oddelegował do tych rozmów akurat samorządowców, raczej niespecjalnie dbających o ciasne partyjne pryncypia, daje szansę na porozumienie. Podobnie jak to, że roszczenia Lewicy ponoć nie są wygórowane i wystarczy jej raptem siedmiu własnych kandydatów”.