Filozofowie i prawnicy dobrze wiedzą, że pojęcie odpowiedzialności jest skomplikowane. Kodeks karny (art. 1.§1): „Odpowiedzialności karnej podlega ten tylko, kto popełnia czyn zabroniony pod groźbą kary przez ustawę obowiązującą w czasie jego popełnienia”. Odpowiada się za przestępstwa polegające na działaniu lub zaniechaniu. Te drugie polegają na tym, że sprawca, niezależnie od tego, czy chciał, czy nie chciał wywołać skutek, powinien mu zapobiec, o ile ma takowy obowiązek. Jest tak wtedy, gdy owa powinność wypływa z wyraźnego nakazu, tj. ustanowionego przez obowiązujący przepis prawny, np. dróżnik odpowiada za wypadek spowodowany niezamknięciem przejazdu kolejowego – niezależnie od tego, czy świadomie nie uruchomił rampy, czy też zapomniał to uczynić.
Czy powyższe zasady odnoszą się do odpowiedzialności politycznej? Nie ma przepisu „Odpowiedzialności politycznej podlega...” itd. Może być tak, że jeśli jej źródłem jest prawo, to sprawa jest prosta, np. gdy realizacja działań politycznych wyraźnie narusza prawo. Ale co gdy odpowiedzialność polityczna wypływa z innych źródeł? Czy polityk odpowiada tylko za to, co sam uczynił, czy też również za działania innych, w szczególności swoich podwładnych? Czy warunkiem koniecznym odpowiedzialności politycznej jest wiedza o tym, co uczynili urzędnicy służbowo podlegli danemu szefowi? Jaki musi być związek z szefem, aby działania podwładnego obciążały przełożonego?
Piszący te słowa jest w jakimś sensie podległy prezydentowi RP, ale naprawdę nie życzę sobie (powody pomijam), aby p. Duda był w jakimkolwiek sensie odpowiedzialny za to, co czynię. Praktyka ustrojowa w ładzie demokratycznym wypracowała pewne zasady odpowiedzialności politycznej.