Minister Gliński bierze odwet. PiS buduje swoje Europejskie Centrum Solidarności
Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz przekazała informację, że minister kultury obcina dotację dla Europejskiego Centrum Solidarności o 3 mln zł przez najbliższe trzy lata. Tego należało się spodziewać po policzku, jaki w lutym tego roku wymierzyli panu ministrowi obywatele zwani suwerenem. Na wiadomość, że ECS otrzyma w tym roku mniej pieniędzy z budżetu, więc zagrożona jest organizacja obchodów 30. rocznicy wyborów 4 czerwca 1989, zorganizowali zrzutkę przez internet. Byli tak hojni, że owe 3 mln zł udało się zgromadzić w 30 godzin. Ale przecież nie wezmą ECS na swój garnuszek.
O co chodzi z tym ECS?
Z grubsza biorąc – chodzi o to samo, o co chodziło, gdy resort kultury przejmował Muzeum II Wojny Światowej. O ręczne sterowanie instytucją kultury, której statut gwarantuje elementarną niezależność. A także o posady dla swoich ludzi. Tak się składa, że ECS, powołane w 2007 r. na mocy umowy podpisanej przez pięć podmiotów – miasto Gdańsk, Komisję Krajową NSZZ „Solidarność”, Fundację Centrum Solidarności, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz samorząd województwa pomorskiego – od strony formalnoprawnej jest lepiej zabezpieczone przed przejęciem niż MIIWŚ. Przejęciem przez kogokolwiek.
Przedstawiciele założycieli zasiadają w dwóch kluczowych dla ECS gremiach: radzie ECS oraz kolegium historyczno-programowym.