Po obchodach 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej wśród wielu komentatorów zapanowało wzruszenie. Można je zrozumieć, to rocznica tragiczna, pełna bolesnych wspomnień, dotyczących chyba każdej polskiej rodziny. Tak się jednak złożyło, że przypadła na czas kampanii wyborczej. To, być może, skłoniło niektórych do porównania patosu tamtych historycznych wydarzeń do dzisiejszej, „małej” codzienności politycznej w Polsce.
To nie jest zwyczajna kampania wyborcza
Michał Szułdrzyński, publicysta „Rzeczpospolitej”, napisał w swojej gazecie: „Podobnie jak pięć lat temu na placu Zamkowym w Warszawie udało się przypomnieć światu, że to dzięki Solidarności i Janowi Pawłowi II, czyli Polakom, udało się rozmontować sowiecki komunizm (…), tak w niedzielę 1 września 2019 r. udało się przypomnieć, kto zaczął II wojnę światową, kto za nią odpowiada oraz kto był ofiarą, a kto sprawcą”. I dalej pisze autor „Rzeczpospolitej”: „I to jest znacznie ważniejsze niż nasze codzienne spory o to, kto zaczął i kto odpowiada za polityczne szambo, które wybija nie tylko od Wisły. Ważniejsze niż trwająca w najlepsze kampania wyborcza”.
Otóż nie, Michale, fundamentalnie się nie zgadzam. W Polsce nie toczy się jakaś „trwająca w najlepsze kampania wyborcza”, rozumiem, że to „w najlepsze” ma znaczenie pejoratywne. Ta kampania ma jednak znaczenie, coś się rozstrzyga, jak np. pewne drobiazgi, choćby ustrojowy model państwa.
Znowu jednak, jak można odczytać wynurzenia wielu publicystów, pojawia się motyw „miałkości życia politycznego”, jedni dybią na drugich, afera na aferę, stare sprawy (np.