Jeśli polskie władze liczyły na specjalne traktowanie, to się przeliczyły. Polska dostała rutynową odpowiedź na zapytanie o zakup F-35, zawierającą standardową wycenę pakietu 32 samolotów, 33 silników, systemów logistycznych, trenażera, części zamiennych, osprzętu i szkolenia. Standardową, czyli na maksymalnym poziomie 6,5 mld dol. (po aktualnym kursie NBP ponad 25,5 mld zł, co po doliczeniu 23 proc.VAT daje więcej niż 31 mld zł).
To sporo, ale w granicach tego, co Amerykanie oferowali na starcie innym zagranicznym klientom, kupującym te samoloty w tzw. procedurze FMS. Spodziewaliśmy się, że będzie drogo, i na razie jest. Przeliczając „na sztukę”: ponad 200 mln dol. za samolot.
Czytaj też: Amerykanie anektowali Kielce, czyli co nowego w zbrojeniach
Bruksela zbiła cenę
Najczęściej porównywane z nami zamówienie Belgii – na podobną liczbę 34 samolotów i z podobnym osprzętem (choć większą liczbą zapasowych silników) – wyceniono początkowo na 6,53 mld dol. Bruksela ostatecznie podpisała kontrakt za 4,4 mld.
Pokazuje to jedną z reguł procedury FMS – kwota wymieniana w ogłoszeniu DSCA (Agencja Eksportu Uzbrojenia) jest górną granicą. Podlega negocjacjom, choć lepiej mówić o weryfikacji zamówienia, bo wiąże się z wykreślaniem zaproponowanych przez rząd USA pozycji z obszernych tabel. Warto też wiedzieć, że ostateczna wartość kontraktu zawiera 3,2-proc. narzut przeznaczony na finansowanie administracji zajmującej się rządowym handlem bronią. Tak to działa, możliwości manewru są de facto niewielkie, co w oczach Amerykanów jest zaletą procedury FMS, bo wszystko jest przejrzyste.