W wyniku majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego powołano nową Komisję Europejską. Rząd w Warszawie chciał doprowadzić do tego, żeby nowa ekipa odpuściła Polsce demolkę wymiaru sprawiedliwości rozpoczętą już w grudniu 2015 r. stopniowym przejmowaniem Trybunału Konstytucyjnego. Jej dalszymi etapami były zmiany przepisów dotyczących sądów powszechnych i Sądu Najwyższego.
Czytaj też: Frankensteinizacja prawa. O Polsce w Radzie Europy
Nadzieja na polityczną wdzięczność
Warszawa odegrała swoją rolę przy utrąceniu faworyta na szefa Komisji – Holendra Fransa Timmermansa, znienawidzonego przez PiS za konsekwentną postawę w sporze o sądy. Premier Mateusz Morawiecki na czerwcowym szczycie poparł Ursulę von der Leyen, a następnie europosłowie PiS zagłosowali za nią w Parlamencie Europejskim (tak przynajmniej deklarują, bo głosowanie było tajne). Poparcie prawicy mogło być kluczowe, bo Niemka w lipcu została zaakceptowana na stanowisku tylko dziewięcioma głosami.
Przedstawiciele PiS mieli nadzieję na polityczną wdzięczność ze strony von der Leyen, szczególnie w kluczowej kwestii praworządności, w której Komisja Europejska w poprzedniej kadencji prezentowała konsekwentną postawę, domagając się poszanowania dla europejskiego i polskiego prawa. Bruksela dość długo szukała wtedy efektywnej metody wywierania presji na Warszawę.