Nie przypadkiem tuż przed pierwszą turą wyborów Andrzej Duda poleciał na spotkanie z Donaldem Trumpem. Wbrew szumnym zapowiedziom, po których nastąpił brak konkretów, nie chodziło o podtrzymanie czy rozwój sojuszu. Tym bardziej – to temat na inną analizę – że jest on ważniejszy dla Polski. Duda zdawał sobie sprawę, że zostanie w Białym Domu dobrze przyjęty, porozmawia z jego rezydentem w przyjaznej atmosferze, przy okazji prezentując się jako wiarygodny przywódca z międzynarodowymi kontaktami. Tym razem takie spotkanie mogło być oddechem też dla Trumpa, coraz mocniej krytykowanego za działania – a raczej ich brak – podczas pandemii koronawirusa.
Czytaj też: W USA pandemia nie gaśnie. A Trump wciąż bez maseczki
Duda i Trump na jednym wózku
Sytuacje obu prezydentów są całkiem podobne. Obaj mają przed sobą wybory, które zdecydują o ich dalszej karierze. Obaj nie mogą być całkowicie pewni sukcesu. Zastosowali tę samą strategię, chociaż z różnych powodów. Duda rozpętał nagonkę na społeczność LGBT+, by ewentualnie przyciągnąć – raczej w drugiej niż pierwszej turze – wyborców Krzysztofa Bosaka. Wbrew obowiązującej od lat doktrynie Jarosława Kaczyńskiego, według której na prawo od PiS może być tylko ściana, nie udało mu się zapobiec powstaniu Konfederacji. Zwolennicy tej partii, która poczyna sobie coraz śmielej, mogą dać prezydenturę albo Dudzie, albo Rafałowi Trzaskowskiemu.