Oferta na pierwszy rok:

4 zł/tydzień

SUBSKRYBUJ
Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 24,99 zł!

Subskrybuj
Kraj

Spór o Końskie. Trzaskowski powinien był tam pojechać?

Występ Dudy w Końskich był zaprojektowany jako monodram, od kiedy stało się jasne, że Trzaskowski nie zamierza przyjechać. Występ Dudy w Końskich był zaprojektowany jako monodram, od kiedy stało się jasne, że Trzaskowski nie zamierza przyjechać. Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Teza, jaka się ostatnio pojawiła, iż Trzaskowski przegrał wybory dlatego, że nie wziął udziału w „debacie” TVP w Końskich, ukazuje znacznie głębszy problem. Warto się temu przyjrzeć.

Po wyborach słychać – wśród podsumowań i rozliczeń – wiele opinii, że Rafał Trzaskowski powinien był jednak pojechać na debatę TVP do Końskich, bo to mógł być moment przełomowy, którego w kampanii kandydata KO w końcu zabrakło. Że jako pretendent, z dużą stratą z pierwszej tury, nie miał nic do stracenia, a tak pokazałby się jako fighter, miałby okazję wywrócić stolik, zagrać va banque. Daje się do zrozumienia, że sztab popełnił błąd. Takie zdanie wyrazili m.in. Grzegorz Schetyna, Tomasz Grodzki, Radosław Sikorski, Marek Migalski, wielu dziennikarzy i publicystów.

Decyzja sztabu mogła być tylko jedna

Otóż jednak nie. Rzecz polega na nieporozumieniu. Jeśli ktoś ma w pamięci występ Andrzeja Dudy w Końskich na evencie TVP i sądzi, że w mniej więcej czymś takim mógł bez problemu wystąpić Trzaskowski, to się myli. Występ Dudy był zaprojektowany jako monodram, od kiedy stało się jasne, że Trzaskowski nie zamierza przyjechać. To był z założenia one man show. Gdyby kandydat KO zdecydował się na udział w tym widowisku, wszystko wyglądałoby inaczej. Próbkę pytań pod Trzaskowskiego można było usłyszeć podczas debaty przed pierwszą turą, tyle że w przypadku drugiej rundy nastąpiłoby turbodoładowanie. Pytania układałby sztab Dudy, spin doktorzy PiS i spece z TVP. Byłaby to dla nich wielka gratka.

Już tę pierwszą „debatę” Trzaskowski ledwo zniósł; został potem skrytykowany za spięcie, ponurą minę i mówienie nie na temat. Nic nie zyskał, nie wiadomo, czy nie stracił. W Końskich, przy dwóch tylko uczestnikach, dostałby kilkanaście pytań o LGBT i plan Trzaskowskiego–Rabieja, seksualizację dzieci, o narzucanie imigrantów, lekcje religii, związki jednopłciowe, eutanazję, narodowe inwestycje, zwrot majątku pożydowskiego, stosunek do Niemiec, głosowanie „przeciwko Polsce” w instytucjach Unii Europejskiej. Być może także o żołnierzy wyklętych, byłych współpracowników SB, których „dotuje” warszawski ratusz, czy ulicę Lecha Kaczyńskiego. Duda byłby przygotowany na błysk i wciąż powtarzał swoją ulubioną frazę „tak, proszę państwa”.

PiS lubi sytuacje win-win. Gdyby Trzaskowski unikał odpowiedzi, byłby wyszydzany przez prowadzącego, jeśliby odpowiadał, dostawałby kontry w postaci „regulaminowych” ripost przygotowanego Dudy. A gdyby zaczął się irytować, grozić wyjściem ze studia, okazałby się awanturnikiem, totalną opozycją z „wilczymi oczami” Tuska, co było do udowodnienia. Wersja wydarzeń, w której Trzaskowski jako jedyny nieznający scenariusza imprezy wychodzi z tego zwycięsko, z wdziękiem uwodzi telewidzów, imponuje odwagą i zyskuje sympatię setek tysięcy widzów, to political fiction. Ryzyko znacznie przekraczało prawdopodobieństwo zysków. Decyzja sztabu mogła być tylko jedna.

Czytaj też: Młodzi vs starzy, miasto vs wieś. Podziały wśród wyborców

PiS i nie-PiS, armia przeciw pospolitemu ruszeniu

Ale sprawa „debaty” w Końskich ma głębsze znaczenie, także na przyszłość. Trzaskowski nie wystąpił w tej imprezie nie tylko dlatego, że to była zaplanowana ustawka. Także dlatego, że miałby tam słabszą ideową i polityczną pozycję. Andrzej Duda może być wobec swoich wyborców szczery, ma zwarty komunikat, zwraca się do dość jednolitej społeczności. Nie musi się spinać ani specjalnie uważać na słowa. Jest tak dlatego, że PiS ma duże poparcie jako jedna polityczno-mentalna formacja. Trzaskowski zaś musiał ciułać wsparcie z rozmaitych wykluczających się opcji. PiS i nie-PiS to nie są równoważne twory.

To armia naprzeciw pospolitego ruszenia, które w każdej chwili może się rozpierzchnąć. Mówienie, że „dwie Polski” są podobne liczebnie, to pół, a może ćwierć prawdy. W Końskich za Dudą stałoby 45 proc. twardych, zdeterminowanych odbiorców, a za Trzaskowskim labilna mieszanka liberałów, lewicy obyczajowej i socjalnej osobno, żarliwych ateistów i choćby otwartych katolików, umiarkowanych konserwatystów, jakaś część „męskiej” Konfederacji, ale i środowisk kobiecych, frakcji ekologicznej i innych. W takim konglomeracie trzeba uważać na każde słowo, bo każde z nich jak tu doda, to tam odejmie. Duda zatem startowałby w konkurencji zjazd, a Trzaskowski – slalom specjalny. Wiadomo, kto by szybciej dojechał.

Czytaj też: Kulisy debaty w Końskich. Znalazł się scenariusz?

PiS dąży do „węgieryzacji” opozycji

Wiele wskazuje, że ta nierównowaga przekazów będzie miała znaczenie także w najbliższych latach. PiS dąży do „węgieryzacji” opozycji. W tym planie ma być kilka skłóconych, niepoważnych ugrupowań, a każde z nich po ok. 8 proc. poparcia. Mają zawzięcie walczyć o „liderowanie” na opozycji, nie robiąc żadnej krzywdy obozowi władzy. Służy temu spłaszczenie notowań opozycyjnych partii, bo wtedy nikt nie może objąć przywództwa i wypowiadać się pełnym głosem. Na Węgrzech głos ma tylko Viktor Orbán i ci, którym udzielił licencji.

Trzaskowski mógłby swobodnie pojechać do Końskich, gdyby stała za nim zwarta partia, formacja czy koalicja, ze stabilnymi ponad 40-procentowymi notowaniami, z wyborcami, którzy wiedzą, czego chcą, mają klarowną hierarchię demokratycznych wartości i wyrobioną odporność na zewnętrzne przekazy. Ale tak nie jest. Dlatego PiS nie musi kombinować, ale opozycja musi. Jest skrępowana sama sobą, wewnętrznymi zależnościami, ambicjami, wzajemną nieufnością.

Ostatnie wybory prezydenckie pokazały, że z PiS nie da się wygrać pięciogłosem, że było blisko, ale nieprzypadkowo jednak daleko. Te 2 proc. różnicy, niby niewiele, pokazały sufit. Kaczyński idzie przetartym szlakiem Orbána: likwidacja niezależnych instytucji, sądownictwa, pacyfikacja mediów, korumpowanie politycznych przeciwników i budowanie wymuszonej wspólnoty, do której nie musi się przystępować, ale czy warto się sprzeciwiać? Władza proponuje współpracę, trzeba ją tylko przyjąć dla dobra własnego i rodziny. Zdumiewająca jest ta powtarzalność chwytów i ich, mimo to, skuteczność. Dopóki opozycja nie zbuduje własnej, wspólnej opowieści, nie stanie razem w najważniejszych sprawach (w innych się różniąc), to ani Trzaskowski, ani ktokolwiek z jej grona nie ma po co jechać na tzw. debatę do Końskich.

Czytaj też: Jak Duda sam ze sobą w Końskich debatował

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama