Co jakiś czas cały felieton poświęcam złotoustym produkcjom propagandzistów tzw. dobrej zmiany. Zacznę od p. Ziemkiewicza i jego reakcji na wieść o tym, że p. Jerzy Stuhr znalazł się w szpitalu: „Poszły takie wiadomości, których przez delikatność się nie wrzuca w obieg publiczny, że jeden ze sławnych aktorów starszego pokolenia słynący z zajadłości antypisowskiej wylądował tej nocy [12/13 lipca] wyborczej w szpitalu. (…) Prawdopodobnie miało to związek z wynikiem wyborów. (…) Niech to też będzie przestrogą dla tych, co jak Tomasz Lis dali się podniecić tym TVN-om”. Cóż, można to skomentować rozszerzonym aforyzmem Leca: „Są ludzie, którzy mają język wskazujący... na własne chamstwo”.
Aktorzy ostatnio mają niezbyt fajnie z admiratorami prawicy. Pan Gajos został pryncypialnie potraktowany (za wypowiedź o p. Kaczyńskim jako „małym człowieku, który jednym ruchem ręki podzielił nasz kraj i nas samych na dwie części”) przez p. Brodę, blogera i profesora fizyki: „W wachlarzu różnych zagadkowych zjawisk, którymi jesteśmy zasypywani, stawiam sobie pytanie, czy być może to także Janusz Gajos odegrał rolę owego zboczeńca na balkonie przy Krakowskim Przedmieściu, prowokującego uczestników marszu Powstania Warszawskiego. Wprawdzie tamten był bardziej podobny do Hołdysa, ale charakteryzatorzy bywają perfekcyjni”.
Można zrozumieć, że p. Broda, przyzwyczajony do wielkości wewnątrzatomowych, pomylił Krakowskie Przedmieście z Nowym Światem, ale zdumiewa brak wiary w ustalenia dzielnych policjantów, którzy nie stwierdzili tożsamości Hołdysa, Gajosa ani „balkonowego zboczeńca”.