Ustawę o ochronie praw zwierząt, zwaną też „piątką dla zwierząt” Kaczyńskiego, głosowano w środku nocy, być może licząc na zmęczenie po wielu godzinach obrad. Okazało się nagle, że dobrostan zwierząt jest sprawą do gruntu polityczną. Rzecznik PSL Miłosz Motyka nazwał tryb i sposób procedowania skandalicznym i naprawdę trudno się z tym nie zgodzić. Niesłychane, że ta właśnie ustawa wzbudza tyle namiętności, a raczej wściekłości, że to z jej powodu rozgorzała w koalicji kłótnia prowadząca do kryzysu chyba największego od czasu objęcia rządów przez Zjednoczoną Prawicę.
Kryzys w rządzącej koalicji
Czy koalicja ten kryzys przetrwa? W powietrzu zawisła groźba przedterminowych wyborów, w których PiS miałby wystąpić bez koalicjantów. Wybory nie są dziś nikomu na rękę, ale słowo się rzekło. Wniosek niestety jest smutny: traktowanie zwierząt jak rzeczy, jak własności, z którą można zrobić, co się chce, nie licząc się nawet z ich cierpieniem czy bólem, tkwi głęboko w mentalności. Tak głęboko, że o prawa zwierząt trzeba walczyć, zamiast o nie dbać. Czy to lata zaniedbań dają o sobie znać, brak edukacji i wiedzy, brak wrażliwości, arogancja człowieka i przekonanie o jego władzy? A może pazerność, chęć zysku? Albo wszystko razem?
Za przyjęciem ustawy głosowało 356 posłów, przeciw 75, m.in. Zbigniew Ziobro, Henryk Kowalczyk i Jan Krzysztof Ardanowski. Wstrzymało się 18 osób. Przeciw ustawie opowiedziało się aż 38 posłów PiS, choć Jarosław Kaczyński zapowiedział srogie kary, a ustawę nazwał kluczową.