RYSZARD ŁUCZYN: Pod koniec sierpnia weszła pani do zarządu Razem jako jedyna posłanka. Co dla partii oznacza fakt, że jej najbardziej znani politycy – z Adrianem Zandbergiem na czele – musieli odejść ze względu na limit kadencji?
PAULINA MATYSIAK: Wydaje mi się, że to niewiele zmienia, jeśli chodzi o nasze wewnętrzne działania. Nie było zaskoczenia czy wewnętrznego oporu, że najbardziej rozpoznawalna osoba, czyli Adrian Zandberg, do zarządu nie wejdzie. Mam poczucie, że to raczej media próbowały zrobić z tego sensację.
A sprawa jest bardzo prosta: przyjęliśmy zasadę kadencyjności, co oznacza, że po dwóch kadencjach w zarządzie trzeba zrobić sobie przerwę. To zabezpiecza nas przed zabetonowaniem władz i tworzy miejsce dla osób, które mogą uczyć się kierować partią. Zwykle to tak nie wygląda – bardzo często dana osoba stoi na czele ugrupowania przez wiele lat, a innym trudno się przebić. U nas kadry się rotują i uważam to za zdrową praktykę.
Oprócz mnie w nowej kadencji zarządu Razem są dwie osoby, które uzyskały reelekcję, czyli Maciej Szlinder i Bartosz Grucela, oraz dwie nowe, czyli Anna Górska i Joanna Wicha. W ten sposób utrzymaliśmy ciągłość instytucjonalną, ale też włączyliśmy w zarządzanie nowe osoby.
Czytaj też: Wojny kulturowe
Co będzie dla was najważniejsze w nadchodzących miesiącach?
Na pewno będziemy chcieli usprawnić różne rzeczy w samej organizacji, choćby wewnętrzną komunikację. Długofalowo będziemy kładli nacisk na przygotowanie do kolejnych wyborów – to duże wyzwanie.