Pięć lat temu Polska zrezygnowała ze strategicznej współpracy zbrojeniowej na Starym Kontynencie, a dziś otwiera się możliwość powrotu via Londyn i Rzym. Stoimy przed kilkoma ważnymi decyzjami. Po etapie dominacji zakupów od amerykańskich firm MON ma szansę obrać bardziej europejski kurs.
Europejczycy poza sprawdzonymi rozwiązaniami oferują szerokie możliwości współpracy polskiego przemysłu zbrojeniowego z resztą kontynentu, a w każdym razie z najważniejszymi graczami. Czy skorzystamy z tej ścieżki? Okaże się w najbliższych miesiącach, najdalej w ciągu dwóch lat.
Decyzje, które mogą oznaczać zbrojeniowy powrót do Europy, dotyczą: systemu obrony powietrznej krótkiego zasięgu Narew, wielozadaniowych okrętów bojowych (fregat) Miecznik, lekkich, ale uzbrojonych śmigłowców Perkoz, niszczycieli czołgów Ottokar-Brzoza. To programy bardzo różne w zakresie skali, kosztów i wpływu na siły zbrojne i przemysł, ale łączy je silna pozycja europejskich firm. Nie przesądza to wcale, że polski rząd zdecyduje się na ten sprzęt, bo Amerykanie też mają propozycje. Ale przynajmniej otwiera się możliwość, którą warto zauważyć i ocenić. Zwłaszcza że mija „półokrągła” rocznica pierwszego zbrojeniowego rozbratu z Europą.
Czytaj też: Occasus napada na Polskę. Co robi NATO?
Złudne nadzieje Paryża
We wrześniu 2015 r. francuscy urzędnicy i menedżerowie Airbusa jeszcze mieli nadzieję, że mimo zmieniającego się na niekorzyść klimatu politycznego Polska skorzysta z oferty stania się filarem wielkiej europejskiej grupy lotniczo-zbrojeniowej. Kilka miesięcy wcześniej rząd PO-PSL zapewniał Paryż, że jeden z dwóch rozstrzyganych wtedy gigantycznych zakupów uzbrojenia przypadnie Airbusowi.