Media ekscytują się – i słusznie – powołaniem przez tatę Andrzeja Dudę córki Kingi na swojego doradcę, oczywiście „społecznego” i świadczącego cenne usługi za darmo. Naturalnie też nie na „doradczynię”, wszak pani Kindze, raz w życiu postępowej (jak zauważyli fachowcy od odczytywania mowy ciała: w wystudiowany na użytek publiczności i mediów sposób), to słowo nie przeszłoby przez usta. Celowo też – zważywszy na niekonstytucyjny charakter plebiscytu z lata – nie używam tu słowa „głowa państwa” czy „doradca prezydenta”.
Równocześnie „Rzeczpospolita” podaje, że inny społeczny doradca powołany przez tatę, czyli Jakub Banaś, syn Mariana, zaprowadza własne porządki. Ma mianowicie tworzyć w instytucji, której służy swoim zapewne niebywałym doświadczeniem, „grupę wpływów” złożoną z ludzi ściągniętych z jego wcześniejszej firmy (banku).
Uprawnienia bez wynagrodzenia
„Rzeczpospolita” ustaliła, że Jakub Banaś został doradcą w Najwyższej Izbie Kontroli – bo o tym konstytucyjnym organie państwa mowa – na podstawie zarządzenia Mariana Banasia, jej prezesa. Gazeta zauważa, że „takich doradców nie przewiduje jednak ustawa o NIK i poprzednicy Mariana Banasia nie powoływali nikogo na takie stanowisko”.
Więcej, wedle poważnego przecież dziennika owi społeczni doradcy mają w Izbie „niezwykle szerokie i kontrowersyjne uprawnienia”.