Limitów miało nie być już od 1 marca, potem przesuwano terminy na kwiecień, maj, teraz na lipiec. O tym, że kolejki do lekarzy nie będą wcale krótsze, bo w publicznych poradniach AOS (ambulatoryjnej opieki specjalistycznej) po prostu nie ma kto leczyć, świadczą oficjalne dane NFZ. Minister powinien je doskonale znać, do niedawna był przecież jego szefem.
Czytaj też: Polacy lubią brać leki
Do poradni znów ruszą chorzy
Dane dotyczą skutków decyzji, która od 1 marca 2020 r. też miała ułatwić pacjentom dostęp do specjalistów. Wtedy chodziło o to, byśmy krócej czekali na pierwszą wizytę u endokrynologa, kardiologa, neurologa oraz ortopedy. Pierwsza jest przecież najważniejsza – lekarz postawi diagnozę, zaordynuje leczenie. Miało być lepiej i szybciej.
Trwała pandemia, wiele osób rezygnowało z wizyty u specjalisty, więc rzeczywiście kolejki nieco się skróciły. „Nieco” oznacza jednak, że terminy nadal są bardzo odległe. Według NFZ w Trójmieście na pilną (!) wizytę do neurologa po roku czeka się już nie 24, ale 27 dni, czyli jednak dłużej. W trybie normalnym czeka się zamiast dotychczasowych 88 dni już „tylko” 80. Pacjent wymagający pilnej interwencji kardiologa nie czeka już 37, ale „tylko” 34 dni. Normalne terminy skróciły się ze 138 do 103 dni. W kolejce na pierwszą wizytę do endokrynologa czeka się… 23 miesiące.
Jeśli pandemia rzeczywiście odpuści, chorzy z dolegliwościami o wiele bardziej zaawansowanymi ruszą do lekarzy i kolejki znów się wydłużą.