Na początek spróbujmy zdefiniować, kto dokładnie bierze udział w tej walce. W narożniku niebieskim stoi przedstawiciel KO lub kojarzony z sympatiami dla tej partii lider opinii. Lewica określi go mianem „libka”. Co znaczy to słowo? Obserwatorium Językowe Uniwersytetu Warszawskiego definiuje je następująco: „Libkiem niektórzy ludzie, zwłaszcza ze środowisk lewicowych, nazywają lekceważąco liberała”.
O jakiego „liberała” dokładnie chodzi? Jak to na ogół bywa, konkretna treść pojęcia zależy od kontekstu. Epitetem „libki” dostaje się czasem nawet publicystom „Krytyki Politycznej” czy politykom zasiadających w ławach sejmowych Lewicy – dla radykalnej lewicy „libek” to każdy, kto nie jest prawicą i nie jest dostatecznie lewicowy, bądź przyznając się do lewicowości, za bardzo ulega głosom liberalnego centrum.
Najczęściej „libek” oznacza jednak działacza/sympatyka KO, którego liberalizm sprowadza się głównie do kwestii gospodarczych. Libek z lewicowego stereotypu to osoba niechętna 500+ i w ogóle redystrybucji; narzekająca na Polaków, którzy dali się kupić „rozdawnictwu” PiS; przekonana, że przed 2015 r. w Polsce wszystko świetnie działało, aż przyszedł PiS i popsuł. Mimo swojego liberalizmu ekonomicznego „libek” – jak definiuje go lewica – jest przy tym dość konserwatywny w kwestiach światopoglądowych. Owszem, nie lubi Rydzyka i popierających PiS biskupów, ale protesty kobiet, wykrzykujących w dosadnych słowach swój stosunek do Kościoła, także napawają go niepokojem.
W czerwonym narożniku mamy z kolei przedstawiciela Lewicy – polityka albo lidera opinii. Ci drudzy, w sporze podczas ostatnich tygodni, bywali nawet bardziej aktywni.