Trybunał Konstytucyjny, a konkretniej jego pięcioosobowa atrapa, orzekł, że unijne prawo jest niezgodne z polską konstytucją i to w arcyważniej sprawie, mianowicie niezależności sądów i niezawisłości sędziów. To wydarzenie bardzo poważne, bo nie chodzi o wybryk jakiejś grupki fantastów czy o samą tę atrapę sądu z byłym prokuratorem Piotrowiczem na czele, lecz o orzeczenie, o które zabiegały najważniejsze osobistości rządzącej nami partii: prezydent, premier, minister sprawiedliwości, najpewniej i sam szef rządzącej krajem partii. Ten wyrok może zapowiadać trudną do opanowania lawinę konsekwencji, która wyrzuci Polskę poza Unię Europejską. Skoro bowiem władze Polski publicznie zapowiadają, że nie będą słuchać TSUE, czyli Trybunału Sprawiedliwości powołanego właśnie do rozstrzygania sporów, i że jego orzeczenia mają za nic, to tym samym podważają sens Unii: jej istnienie opiera się na wspólnych zasadach dla wszystkich. Jeśli każdy ma robić to, co mu wygodnie – żadnej Unii nie będzie.
Czytaj także: Po wyroku TSUE. Nadciąga zmęczenie taką Polską w Unii
Najpierw brexit, potem polexit?
Nasuwa się najprostsze porównanie sportowe: w turnieju piłkarskim nasz piłkarz zatrzymał piłkę ręką i sędzia dyktuje rzut karny. Ale kapitan przegrywającej drużyny ignoruje sędziego, sam bierze piłkę do ręki, biegnie na pole przeciwnika i wrzuca ją do drugiej bramki, ogłaszając wynik 1:0 dla siebie.