Twoja „Polityka”. Jest nam po drodze. Każdego dnia.

Pierwszy miesiąc tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Ciąg opresji. Jak prokuratura ściga byłego prawnika służb

Zbigniew Lichocki (pierwszy od lewej) przed komisją ds. reprywatyzacji w styczniu 2018 r. Zbigniew Lichocki (pierwszy od lewej) przed komisją ds. reprywatyzacji w styczniu 2018 r. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Policja wyciągnęła go z domu w kajdankach i dowiozła przed kamerami TVP do prokuratury. Sądy na razie nie potwierdziły stawianych mu zarzutów, uznały zatrzymanie za niezasadne, a działania śledczych za zniesławiające. I kazały wypłacić odszkodowanie.

Zbigniew Lichocki, radca prawny, stał się Zbigniewem L. 25 marca 2019 r. tuż po godz. 6 rano. Do jego domu na warszawskiej Białołęce weszli wtedy policjanci z wydziału do walki z przestępczością gospodarczej komendy stołecznej.

Czytaj też: Kij na prokuratorów

Śródtytuły jak wyrok

Funkcjonariusze pokazali postanowienie o zatrzymaniu i przymusowym doprowadzeniu wystawione przez prokuratora Krzysztofa Kalinowskiego z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Potem było przeszukanie, kajdanki i po niespełna trzech godzinach Lichocki został przewieziony do komendy stołecznej. – Żadne czynności procesowe nie były tam ze mną wykonywane. Podpisałem tylko protokół zatrzymania, którego nie zdążyłem podpisać w domu. Mimo mojego sprzeciwu policjanci zrobili za to zdjęcia, na których widać mnie zakutego w kajdanki – wspomina Lichocki.

Jeszcze tego samego dnia zdjęcia zostały opublikowane na stronie Prokuratury Krajowej. Ilustrowały tekst, którego tytuł nie pozostawiał wątpliwości: „Zarzuty dla kuratora Zbigniewa L. w związku z reprywatyzacją kamienicy przy ul. Łochowskiej 38 w Warszawie”. A gdyby nawet ktoś je miał, rzut oka na wytłuszczone śródtytuły je rozwiewał. „Nieuczciwy kurator”, „próba zbycia nieruchomości po zaniżonej cenie”, „fałszywe zeznania przed komisją” – wszystko składało się w całość brzmiącą jak wyrok.

Tej samej treści komunikat – z tymi samym tytułem i śródtytułami, tylko bez zdjęć – pojawił się na stronach praskiej prokuratury.

Reklama