Są takie momenty, gdy przedstawiciele władzy czują potrzebę wybrania się na miejsce jakiegoś kryzysu, przebrania się w odpowiedni do sytuacji strój i wygłoszenia kilku podobnych zdań dla pokazania spójnej i aktualnej linii politycznej. Takim miejscem jest teraz m.in. Usnarz Górny na granicy polsko-białoruskiej, przebraniem polowy mundur, a przesłaniem – wojna. Na razie bez rakiet, czołgów i samolotów, za to podstępna i niebezpieczna – hybrydowa.
Czytaj też: Zasieki na uchodźców. Operacja w stylu Błaszczaka
Ochroni nas płot?
Ta rządowa opowieść idzie dalej tak: zaatakowano nas ze spodziewanego kierunku, choć w nietypowy sposób – Putin i Łukaszenka nasłali (podobnie jak wcześniej na sąsiednią i sojuszniczą Litwę) grupę migrantów, by zdestabilizować nasze spokojne życie. Co prawda tych uchodźców na razie jest u naszych granic garstka, ale gdy ich wpuścimy, runąć ma lawina, a Polska stanie w zgliszczach po serii zamachów. Trzeba się więc bronić, nie wolno ustąpić na krok reżimowi Łukaszenki i Putina, którzy przeciwko nam, Europie i Zachodowi użyli żywych pocisków.
Taki przekaz na samej pierwszej linii tej wojny ogłosili minister obrony Mariusz Błaszczak i premier Mateusz Morawiecki. Być może prezydenta nie było tam z nimi tylko dlatego, że go nie ma w kraju, przed wylotem do Kijowa zdążył się jednak naradzić z generalicją i najwyższymi urzędnikami władz cywilnych, a także porozmawiać z przywódcami sąsiednich państw narażonych na podobną presję: nie ma na nią zgody, żadnych migrantów nie wpuścimy, a od sąsiada – agresora – się odgrodzimy.