Polacy, którzy choćby w Święto Niepodległości oczekiwali od przywódców wizji rozwiązania największego kryzysu bezpieczeństwa w powojennej historii Polski, mogą czuć się zawiedzeni. Nie tylko nie słyszą, jaką rząd ma strategię, by znad granicy zniknęły tłumy migrantów, a białoruscy żołnierze i funkcjonariusze przestali formować z nich pierwszoliniowe oddziały szturmowe. Nie ma nawet spójnego przekazu w sprawie zapewnienia i umocnienia bezpieczeństwa w sytuacji, gdy bardzo wielu z nas po prostu boi się i martwi. W zderzeniu z wydarzeniami i wypowiedziami z ostatnich kilku dni można mieć wątpliwości, czy jakaś strategia jest i czy liderzy partii rządzącej w ogóle o niej rozmawiają.
Krótko trwała nadzieja, że pomysłem na zażegnanie kryzysu jest jego umiędzynarodowienie i realna współpraca z organami europejskimi i natowskimi. Od poniedziałku do środy Warszawa przeprowadziła rekordowo liczne konsultacje na Zachodzie, których wynikiem była wizyta szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela, kilka oświadczeń szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, rozmowa Andrzeja Dudy z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem i płynące w zasadzie zewsząd wyrazy solidarności i wsparcia.
Już wypowiedź Mateusza Morawieckiego w Sejmie we wtorek wieczorem sygnalizowała, że Polska, owszem, chętnie przyjmie europejskie pieniądze na budowę granicznego muru, ale o żadnym zapraszaniu Fronteksu nie ma mowy, przynajmniej na razie. Premier powtarzał, że to służba słaba i niezdolna do działania, choć dysponuje np.