Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Duda zazdrości Kaczyńskiemu? Dlaczego powołał kolejną radę ds. obronności

Prezydent Andrzej Duda Prezydent Andrzej Duda Andrzej Hulimka / Forum
Kilkoro kojarzonych z prawicą profesorów, paru niezależnych ekspertów i generałów na wojskowej i policyjnej emeryturze ma doradzać prezydentowi w sprawach bezpieczeństwa i obronności. Czy to fasada, czy forum realnej debaty?

Powołanie rady ds. bezpieczeństwa i obronności odbyło się w Pałacu Prezydenckim bez wielkiej pompy i na roboczo – grono od razu zebrało się na pierwszym posiedzeniu. Andrzej Duda nie odmówił sobie przemówienia inauguracyjnego, w którym wspomniał w zasadzie o wszystkich problemach decydujących o poziomie bezpieczeństwa kraju i statusie zdolności obronnych.

Rytualna krytyka rządów obecnej opozycji i pochwała „dobrej zmiany” padła z ust ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Szef MSWiA Mariusz Kamiński mówił konkretniej o kilku projektach, w tym dotyczących cyberbezpieczeństwa i modernizacji służb. Obaj ministrowie chwalili się i siebie nawzajem, jak stanowczo i nieustępliwie bronią wschodniej granicy przy duchowym i osobistym wsparciu prezydenta, który jeździ, ogląda i pomaga. Jeśli nowe ciało doradcze miałoby działać tak, jak zaczęło, to wszystko jasne – chodzi o propagandę. Jest jednak cień nadziei, że przekaz polityczny nie całkiem zdominuje obrady.

Czytaj też: Prezydent zamówił meble do rezydencji. Czym zabłyśnie?

Rada Dudy. Dlaczego dopiero teraz?

Będzie to siódma tematyczna „podrada” w ramach dużej Narodowej Rady Rozwoju. Są już podobne ds. rolnictwa, zdrowia, samorządu, spraw społecznych, młodzieży czy środowiska i energii. Ich działalność polega głównie na spotkaniach bez kamer i spokojnych dyskusjach. Słychać o nich niewiele, bieżącego wpływu na politykę państwa nie mają żadnego, choć od czasu do czasu przynoszą pomysł jakiejś regulacji. W sumie może dziwić, że prezydent – zwierzchnik sił zbrojnych – tworząc swoje rady, do tej pory nie pomyślał o obszarze obronnym. Zabrał się za to dobrze już w trakcie drugiej kadencji i kiedy w rządzie od roku działa skupiający uwagę wszystkich komitet ds. bezpieczeństwa z najważniejszym politykiem kraju na czele.

Zły to czas – a może właśnie dobry – na kreowanie kolejnego klubu dyskusyjnego pozbawionego kompetencji? Jarosław Kaczyński zapowiedział, że na początku przyszłego roku opuści rząd i powróci do pracy partyjnej, by przygotować PiS do wyborów. Nawet jeśli zapowiedzi nie spełni, nie będzie w stanie często występować publicznie jako szef komitetu. Do tej pory zrobił to ledwie kilka razy (w sprawie abramsów, ustawy o obronie ojczyzny i granicy) i widać było, że na siłę. Duda ze swoją radą będzie mógł rozprawiać do woli i może tego chcieć.

Czytaj też: Dokąd i po co lata Duda? Publikujemy listę

Merytoryczny BBN

Prezydent ma do dyspozycji profesjonalny aparat ekspercko-analityczny, czyli Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, które wypracowuje rekomendacje i pomaga wypracować decyzje dotyczące „twardych” kompetencji obronnych prezydenta. W ostatnich latach z budynku przy ul. Karowej wychodziły inicjatywy: strategii morskiej RP, reformy systemu dowodzenia wojskiem, działań międzynarodowych i wreszcie wkładu prezydenta do Strategii Bezpieczeństwa Narodowego. BBN spełniał więc też zadania co do wymyślania i uzasadniania Andrzejowi Dudzie jego „własnych” pomysłów i projektów.

Tyle że BBN nie bardzo chce uczestniczyć w obronno-wojskowej paplaninie. Szef biura Paweł Soloch uchodzi za urzędnika, a nie polityka, i choć – rzecz jasna – jest związany z obozem władzy, to wypowiada się w sposób wyważony, ostrożny i poprawny, jeśli chodzi o pryncypia współpracy sojuszniczej w NATO, europejskiej polityki obronnej i bezpieczeństwa czy relacji transatlantyckich. Stara się unikać polemik czysto politycznych, nie unika za to wypowiedzi dla mediów niekoniecznie wspierających władzę.

Czytaj też: Andrzej Duda w Fox News. Dyplomatyczny samobój

Nowa rada zaostrzy retorykę?

Co innego prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, przewodniczący nowo powołanej rady ds. bezpieczeństwa. Ten znany jest z sądów radykalnych, dotyczących głównie Unii Europejskiej, jej kluczowych krajów, w tym Niemiec, oraz administracji Joe Bidena w USA. Jeśli rada ds. bezpieczeństwa będzie mieć twarz i poglądy profesora z Łodzi – i jeśli da temu wyraz w publicznych wypowiedziach – czeka nas zaostrzenie retoryki, które będzie firmował Andrzej Duda.

Podobnie może być, jeśli głównym głosem rady zostanie Andrzej Zybertowicz, znany doradca prezydenta, socjolog z inklinacją do tematów „tajnych przez poufne”. Tezy świeżo nominowanego belwederskiego profesora bywają tyleż kontrowersyjne, co ciekawe, ostatnio ma jednak pecha do wystąpień na żywo, w których ponosi go polemiczna energia i nieokiełznany język. Falę krytyki wywołała jego wypowiedź, w której argumentował, że współpraca PiS z antyunijnymi i często prorosyjskimi ugrupowaniami na Zachodzie to mniejsze zło „od polityków, którzy w powiązaniu z grupami biznesowymi swoich krajów strukturalnie rozbijają zdolność Unii do bezpiecznego rozwoju”. Zybertowicz ma też na koncie propozycję „mabeny”, czyli Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego, czegoś na kształt urzędu propagandy, który mimo złych skojarzeń może być przydatnym instrumentem wojny informacyjnej toczącej się wciąż na świecie.

Z drugiej strony w radzie znajdują się uznani eksperci bez partyjnej łatki. Izabela Albrycht, najlepiej znana jako współorganizatorka konferencji CyberSec, jest nie tylko czołową znawczynią problematyki cyberbezpieczeństwa, ale też skuteczną działaczką biznesową i pozarządową. Prawnik Filip Seredyński zajmuje się obsługą firm zbrojeniowych i publikuje na temat problemów zamówień obronnych. Gen. Romana Polko otacza legenda Gromu, a on sam pozostaje aktywnym uczestnikiem debaty o wojskowości. Nie skrywa swoich konserwatywnych poglądów, ale zdarza mu się krytykować rząd PiS. Współpracownik ministra Błaszczaka Tomasz Zdzikot, prezes Poczty Polskiej, jest jednym z najrozsądniejszych – mimo że oddanych partii – funkcjonariuszy PiS. Rada liczy w sumie 13 członków, w Pałacu Prezydenckim było ich mniej, część to zupełnie nieznani szerszej opinii publicznej akademicy. Jest więc jakaś szansa na poważną rozmowę.

Czytaj też: W Stanach Bidena Kaczyński nie znajdzie sojusznika

Przykryje brak debaty z opozycją?

Tyle że grup dyskusyjnych jest już parę. Najbardziej znane to Rada Bezpieczeństwa Narodowego. To inne grono, polityczne, nie eksperckie, które ma być poświęcone dyskusji, dzieleniu się informacjami i wypracowywaniu wspólnego stanowiska. Czyli temu, na czym władzy PiS i Dudzie niespecjalnie zależy. Ilekroć opozycja domagała się w ostatnim czasie zwołania RBN, z Pałacu Prezydenckiego słyszeliśmy (częściej nieoficjalnie), że prezydent nie ufa przedstawicielom partii parlamentarnych (poza PiS) na tyle, by omawiać z nimi najistotniejsze problemy i wyzwania. Boi się wycieków, oskarżeń, ujawnienia podejścia władzy. Lepiej więc chwalić politykę rządu, od czasu do czasu sugerować jakieś korekty, ale broń Boże nie dopuszczać do głosu i wiedzy opozycji, bo wszystko zepsuje.

Co innego, gdy pojawi się jakaś alternatywna rada, pozakonstytucyjna, ale w sumie też zajmująca się bezpieczeństwem. Po odpowiednim dobraniu członków dyskusja będzie bezpieczna, wnioski słuszne, a przecieki powstrzymane. Stąd obawa, że zwoływaniem rady z udziałem ekspertów prezydent będzie chciał przykrywać brak obrad z udziałem polityków, do czego w sumie zobowiązuje go konstytucja.

Czytaj też: Miodowe miesiące Dudy i Błaszczaka

Wola Kaczyńskiego ważniejsza niż rady

Powoływanie takich ciał nie jest całkiem pozbawione sensu. Prezydenckie rady działają w USA (ostatnio Joe Biden powołał radę ds. kosmosu, w skład której wchodzi niemal cały rząd) czy Francji. Ale sprawdzają się w ustrojach, w których prezydent jest przywódcą rządu, ma spore kompetencje wykonawcze lub w znaczący sposób kształtuje agendę polityczną. Jak jest u nas, wiadomo: bez zgody Jarosława Kaczyńskiego żadna rada na nic nie poradzi, a sama jego wola znaczy więcej niż jakakolwiek uchwała jakiejkolwiek rady do spraw czegokolwiek. Urząd prezydenta RP jest w tym ustroju raczej przedmiotem uprawianej przez PiS partiokracji niż jej podmiotem, nawet w dziedzinach – jak bezpieczeństwo narodowe – w których konstytucja przyznaje głowie państwa wiodącą rolę.

Przypomnijmy: gdy Andrzej Duda chciał sprowadzić do Polski używane okręty z Australii, rząd to zablokował; gdy prosił o podniesienie wydatków obronnych do 2,5 proc. PKB od 2024 r., Kaczyński zgodził się dopiero od 2026; gdy apelował o nową ustawę o zarządzaniu bezpieczeństwem narodowym, Błaszczak wysmażył projekt o obronie ojczyzny; gdy chciał utworzyć dowództwo sił połączonych, temat reformy dowodzenia wojskiem zniknął, przygnieciony hasłami o 300-tys. armii. Pytanie, czy prezydent za radą nowej rady będzie odkurzał tamte tematy, czy może znajdzie nowy klucz – i jaki?

Czytaj też: Fregata na wariata. Błaszczak odtrąbi sukces, ale co dalej?

Jest sporo do zrobienia, ale...

Aż by się prosiło o wsparcie paru rozwiązań, do których MON i cały rząd najwyraźniej nie mają serca, lub pociągnięcie tematów zasygnalizowanych w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego. Na przykład: dlaczego Polska wciąż nie ma planu połączenia potrzeb technologii wojskowych i cywilnych z możliwościami i rozwojem przemysłu? Dlaczego cyberbezpieczeństwo jest wciąż obszarem sporu i rywalizacji między wojskiem a cywilnymi służbami, mimo że powinno być „horyzontalne” i dotyczyć każdej sfery publicznej, a nawet prywatnej? Co robić, by wielkie kontrakty obronne, kosztujące nas, podatników, setki miliardów przez wiele dekad, przynosiły korzyści dla polskich firm i pracowników? Jak podejść do bezpieczeństwa wobec zmian klimatu? Wreszcie rzecz w istocie najważniejsza, a leżąca jakby z boku wysiłków rządu, MON i prezydenta: czym ma być polska strategia na XXI w.?

Do odpowiedzi nie wystarczy jedna rada złożona z kilkunastu osób, do tego potrzeba znacznie większego wysiłku intelektualnego i szerszej debaty. Nowa prezydencka rada coś może jednak zaproponować. Ale może to zbyt ambitne. Jak bowiem mówi urzędnik Dudy, „jednym z powodów powołania rady w tym momencie jest sytuacja na granicy polsko-białoruskiej”. To kolejne słowo wytrych uzasadniające dziś każdą decyzję. W jaki sposób członkowie rady chcą strzec granicy, jeszcze nie wiemy. Może wybiorą się na wspólny patrol, może urządzą zbiórkę na żołnierzy. Obronność na tym raczej nie zyska, ale może przynajmniej nie straci. Udział w obradach rady ma być społeczny.

Czytaj też: Polska pod wodą staje się bezbronna

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną