Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Czy polska armia jest w ogóle zdolna do obrony? A MON do rządzenia?

Wiadomo, że ludzie Antoniego Macierewicza niekoniecznie darzą sympatią ekipę rosnącego w siłę Mariusza Błaszczaka, i może chcieliby w niego uderzyć. Wiadomo, że ludzie Antoniego Macierewicza niekoniecznie darzą sympatią ekipę rosnącego w siłę Mariusza Błaszczaka, i może chcieliby w niego uderzyć. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
Ujawniony przez dziennikarzy Radia Zet „raport” o stanie polskiej armii więcej nowego niż o niej mówi o stanie ministerstwa obrony. Osoba z kierownictwa resortu zdecydowała się w praktyce na oskarżenie polityki własnego obozu politycznego.

Doniesienia reporterów Zetki wywołały niemało zamieszania – oto w apogeum największego od lat kryzysu bezpieczeństwa zdecydowali się podać do publicznej wiadomości krytyczną ocenę stanu sił zbrojnych zawartą w dokumencie opracowanym przez niedawnego urzędnika resortu obrony. W internecie zawrzało. Pod adresem dziennikarzy i anonimowego autora dokumentu, a także osób, które tylko upowszechniały newsa, zaczęły padać ostre komentarze, sugerujące złe intencje, szarganie dobrego imienia wojska i godzenie w bezpieczeństwo państwa.

Nie brakowało obelg i zarzutów o agenturalną współpracę z Kremlem, które co prawda są typowym arsenałem internetowych obrońców obecnej władzy, ale w obliczu rzeczywistych wrogich działań Putina mają szczególne znaczenie. Wytrawni reporterzy, którzy przynieśli redakcji dokument, mają grubą skórę i anonimowe komentarze nie robią na nich wrażenia. Są też na tyle doświadczeni, by nie narażać redakcji na krytykę, jeśli publikacja nie byłaby tego warta – a jest z uwagi na autora i tematykę.

Czytaj też: Od Paryża po Londongrad. Politycy, których Putin ma w kieszeni

Sygnalista z MON pisze akt oskarżenia

Radiowcy nie ujawnili z imienia i nazwiska, o kogo chodzi – mówią tylko o wysokim rangą urzędniku MON powołanym za czasów ministra Antoniego Macierewicza. Według moich informacji osoba ta jest oficerem rezerwy i nie pracuje już w resorcie, ale swoje stanowisko zajmowała również pod rządami Mariusza Błaszczaka, a była odpowiedzialna m.in. za tworzenie koncepcji i formowanie Wojsk Obrony Terytorialnej.

Z tego tytułu mogła mieć również wgląd w dane i dokumenty dotyczące wojsk operacyjnych. I to właśnie oceny dotyczące armii regularnej, a także stanu jej sprzętu, systemu mobilizacyjnego i rezerw, są w przytoczonych materiałach najostrzejsze. Nie brakuje też szerszych odniesień i komentarzy dotyczących polityki obronnej i bezpieczeństwa obozu władzy, z którym osoba pisząca ów „raport” się utożsamia. To tak naprawdę jest w całej tej historii najciekawsze. Użyty w dokumencie język jest wyjątkowo ostry, a padające w nim zarzuty brzmią jak akt oskarżenia – wobec kolegów z jednej formacji politycznej i wspólnego rządu. Autor twierdzi bowiem, że „gotowość bojowa i mobilizacyjna Sił Zbrojnych RP nie istnieje”, a także że „nasze siły zbrojne nie są zdolne do przeprowadzenia nawet niewielkiej operacji obronnej”. Jeśli założyć rzetelność opracowania i kompetencję jego twórcy, jest to ocena miażdżąca, nie do zaakceptowania przez opinię publiczną, podważająca zaufanie do kierownictwa MON i całego rządu.

Nic dziwnego, że owo kierownictwo – poprzez oficjalny profil na Twitterze – zareagowało podważeniem kompetencji autora dokumentu i jego podstawowych wniosków: „Nieprawdziwa jest teza, że Siły Zbrojne RP nie są zdolne do przeprowadzenia nawet niewielkiej operacji obronnej. Raport jest oparty na wątpliwych danych i pokazuje brak wiedzy autora o aktualnych światowych trendach w wojskowości”.

Nie bardzo wiadomo, o jakich trendach resort pisze, a dokument ujawniony przez Zetkę też o nich nie wspomina. Jeśli jednak ministerstwo krytycznie ocenia wiedzę swego własnego urzędnika, to samo sobie wystawia nie najlepszą ocenę z polityki kadrowej. Nawet jeśli była to osoba z naboru Macierewicza, to fakt, iż przetrwała personalną czystkę zarządzoną wraz z nadejściem Błaszczaka, musi świadczyć o tym, że albo obecny minister miał do tej osoby zaufanie, albo przez długi czas była „nie do ruszenia”. W świetle dzisiaj ujawnianych faktów nie wiadomo, co było gorsze.

Czytaj też: Polska na pierwszej linii starcia z Rosją. Jesteśmy bezpieczni?

Polscy żołnierze „zupełnie niezdolni do walki”

Według Zetki autor oparł swój raport głównie na jawnych i tajnych wynikach kontroli NIK przeprowadzanych od 2012 do 2020 r., co pośrednio potwierdza, że był w resorcie i miał dostęp do efektów postępowań nawet niespełna dwa lata temu. To istotne, bo osłabia część zarzutów, iż posługuje się zdezaktualizowanymi danymi, a stan wojska ocenia na podstawie archiwaliów. A dane, jakie przytacza, są niepokojące: „Z trzynastu brygad operacyjnych wojska jedynie jedna jest w stanie skompletować powyżej 90 proc. kadry. Kolejne dwie brygady niewiele ponad 70 proc., natomiast pozostałe średnio około 40 proc.”. Prowadzi go to do wniosku, że jesteśmy „poza jakimikolwiek standardami NATO” i „zupełnie niezdolni do walki”.

Ocena ta jest bardzo surowa, zwłaszcza że autor opracowania nie przytacza dla porównania danych z innych armii państw NATO, pozwalających przyjąć jakiś punkt odniesienia. Nie podaje też, jak wygląda dynamika tego procesu, nie wiadomo, jakiego okresu konkretnie dotyczą owe procenty. Mimo wielu słusznych apeli zgłaszanych przez zaniepokojonych obywateli po przeczytaniu tego newsa nie uzyskamy tych danych z MON ani z wojska, bo są naprawdę tajne.

Choć sam „tajny raport”, jak go nazywa portal informacyjny Zetki, nie jest dokumentem, któremu ktokolwiek formalnie nadał klauzulę niejawności. Na pewno nie był jednak przeznaczony do publikacji i może zawierać pewne informacje niejawne. Te najwrażliwsze dotyczą rzeczywistych stanów ukompletowania jednostek, rezerw osobowych, zapasów materiałowych, uzbrojenia oraz realnych możliwości systemu mobilizacyjnego. Istnienie w nich luk, braków czy niedomagań na ogólnym poziomie jest sprawą znaną i od lat omawianą, choć niekoniecznie budzącą szersze zainteresowanie.

Konkretne liczby przypisane do konkretnych miejsc to już jednak materia wysoce niejawna nie tylko dlatego, że mogłaby być dla tej czy innej władzy niewygodna. Dobrze o tym wiedział również sam autor opracowania, a jednak zdecydował się puścić je w obieg poza oficjalnymi, chronionymi kanałami komunikacji i najpewniej już spoza resortu obrony. Czyżby nie ufał formalnym mechanizmom? Czy podejrzewał, że jego niepochlebne wnioski zostaną ocenzurowane, a on sam poniesie karę? A może popełnił urzędniczy eksces, biorąc się za opracowanie, do którego ani nie miał wystarczających danych, ani kompetencji? Każdy z tych domysłów – a może ich być więcej – dyskwalifikuje albo urząd, albo urzędnika.

Czytaj też: Strzelba Putina nie musi wystrzelić. Co siedzi w jego głowie?

Siwe skronie pod hełmami

Bardziej dostępne, choć wciąż dla niektórych odbiorców szokujące, są dane dotyczące wieku i poziomu technicznego sprzętu wojskowego. To, że „ponad 70 proc. czołgów, około 70 proc. wozów bojowych piechoty, ponad 80 proc. artylerii, około 90 proc. broni przeciwlotniczej oraz 70 proc. śmigłowców” wciąż pochodzi z czasów układu warszawskiego, nawet jeśli nie były wyprodukowane w ZSRR, a młodość przeżywały w latach 80., jest faktem znanym i udokumentowanym. Modernizacja techniczna, choć niezwykle kosztowna i zawzięcie nagłaśniana, wciąż nie objęła nawet połowy sił zbrojnych. O tym mogą się dowiedzieć wszyscy, którzy wykażą odrobinę zainteresowania.

Truizmem jest też padające w raporcie stwierdzenie, że wiek i pochodzenie sprzętu powoduje dziś problemy z utrzymywaniem sprawności, częściami zamiennymi i materiałami eksploatacyjnymi. Ale autor dokumentu odsłania też kulisy logistycznej kreatywności, bo pisze, że stary i zużyty sprzęt jest sztucznie utrzymywany w ewidencji w jednostkach wojskowych. Człowiek z wnętrza MON, wywodzący się z wojska, zarzuca w sumie samemu MON i wojsku pudrowanie technicznych trupów. I o tym wszystkim pisze, gdy z MON już odszedł, choć gdy spytać dowolnego żołnierza znającego realia, każdy to przyzna. A gdy posłuchać ministra, to on tyle kupił nowego sprzętu, że nie tylko armię wyposażył, ale może ją powiększyć, i to dwukrotnie.

Czytaj też: Po co Polska remontuje stare stalowe hełmy

Jeszcze mniej odkrywcze są oceny sytuacji demograficznej i związane z nią kwestie zasobów mobilizacyjnych, innymi słowy: liczby dostępnych wojsku, zdolnych do służby i przeszkolonych głównie mężczyzn. Były urzędnik pisze o luce pokoleniowej i szkoleniowej. Wojsku brakuje rezerwistów młodszych niż 40 lat, a średnia wieku tych dostępnych przekroczyła 45. Nic zaskakującego, szkolenie prawie ustało po zawieszeniu poboru w 2010 r., nieudany eksperyment pod nazwą NSR nie przyniósł odtworzenia rezerw, a coś ruszyło ledwie kilka lat temu na fali zainteresowania WOT.

Na ćwiczeniach rezerwy spod hełmów orzeszków widać siwe skronie, a mundury ledwo kryją awersję do aktywności fizycznej. Wojsko jest takie jak społeczeństwo – mniej się rusza i tyje, a młodsze pokolenia z obronnością nie miały nigdy styczności. Nawet WOT tu nie pomoże, bo co do zasady nie jest rezerwuarem rezerw, a odrębnym rodzajem sił zbrojnych z własnymi zadaniami. To wszystko, wraz z równie deprymującymi ocenami przygotowań obronnych gospodarki i administracji, prowadzi autora opracowania do wielu smutnych i dramatycznie brzmiących wniosków: o braku rozliczenia z przeszłością, kultury strategicznej, systemu zarządzania bezpieczeństwem. Lista zarzutów jest długa i dotyczy wielu rządów. Dla mnie osobiście szokująco brzmi stwierdzenie, że negatywny wpływ na obronę narodową wywarło także wstąpienie Polski do NATO, co autor uzasadnia rzekomym przyjęciem „ekspedycyjnej doktryny”.

Wilczak: Uzbrojeni, dziwnie spokojni. Ukraińcy w obliczu wojny

Ludzie Macierewicza, Błaszczaka, Morawieckiego

Najgorszy zarzut kieruje jednak wobec obecnego rządu, z którym – co naturalne – sam się utożsamia: „Sytuacja pogarsza się z roku na rok i nawet pięć lat rządów Zjednoczonej Prawicy nie było w stanie jej uzdrowić. Jeśli nic się nie zmieni, za trzy lata (raport powstawał w 2020 r. – red.) może się okazać, że po ośmiu latach kierowania krajem przez najbardziej patriotyczny rząd w powojennej historii Polski nasze zdolności do samodzielnej obrony niepodległości Polski będą jeszcze mniejsze i jeszcze gorsze”.

Niby to przestroga, niby apel do sumień – zróbmy coś, bo po nas może być jeszcze gorzej. Teraz już wiemy, dlaczego, jak twierdzi Radio Zet, nie dopuszczono do zapoznania się z tym dokumentem najwyższych politycznych władz PiS. Możliwe, że kierowały nim wyłącznie szczere, patriotyczne pobudki, ale politycy mogli się też domyślać spisku – nie tyle ze strony jakiejś obcej agentury (we własnych szeregach?!), ile jednej ze zwaśnionych klik.

Wiadomo, że ludzie Macierewicza niekoniecznie darzą sympatią ekipę rosnącego w siłę Błaszczaka i może chcieliby w niego uderzyć. To jednak pomogłoby Morawieckiemu, broniącemu swej pozycji właśnie przed Błaszczakiem, ale przecież tak samo przez nich nielubianemu. „Sygnalista”, który przez cztery lata tkwił w środku krytykowanego przez siebie systemu, mógł zgłaszać zauważone – i powszechnie w sumie znane – problemy obu ministrom obrony i przynajmniej proponować jakieś rozwiązania. O tym jednak nawet nie wspomina. Domaga się za to „profesjonalnego audytu” bezpieczeństwa militarnego państwa przez „niezależną zewnętrzną instytucję”, co przecież oznacza, że instytucji, którą dogłębnie poznał, nie uznaje ani za profesjonalną, ani za zdolną do przeprowadzenia takiej oceny.

Czytaj też: Rok wicepremiera Kaczyńskiego. Czy Polska jest bezpieczniejsza?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną