Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Austin wjechał do Polski na abramsie. To musi Rosję denerwować

Sekretarz obrony USA Lloyd Austin i szef MON Mariusz Błaszczak. Warszawa, 18 lutego 2022 r. Sekretarz obrony USA Lloyd Austin i szef MON Mariusz Błaszczak. Warszawa, 18 lutego 2022 r. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Pierwsza od prawie sześciu lat wizyta sekretarza obrony USA zbiegła się z ogłoszeniem formalnej zgody na sprzedaż Polsce 250 czołgów za 6 mld dol. Ale to Ukraina i groźba rosyjskiego ataku była głównym tematem rozmów w Warszawie.

Trudno uwierzyć, ale amerykański sekretarz obrony przyleciał do Polski w ramach wizyty bilateralnej po raz pierwszy od 2014 r. Wtedy był to Chuck Hagel, zajmujący stanowisko szefa Pentagonu przez dwa lata w administracji Baracka Obamy. Wspomnienia po nim mamy prawo mieć mieszane. Co prawda po agresji Rosji na Ukrainę doradził prezydentowi pewne wsparcie wschodniej flanki NATO, ale w porównaniu z tym, co dzieje się teraz, były to kroki symboliczne. Wcześniej natomiast, w 2013 r., podjął decyzję o zmniejszeniu ambicji, jeśli chodzi o projekt bazy obrony antyrakietowej w Polsce, kasując czwarty etap jej technologicznego rozwoju i budowę najbardziej zaawansowanych pocisków przechwytujących. Gdy był w Polsce, atmosfera była sympatyczna, a Hagel znalazł nawet czas, by szukać w Wielkopolsce rodzinnych korzeni. Wieś Dąbrówka Kościelna nie widziała i pewnie już nie zobaczy amerykańskiego polityka tej rangi.

Po Haglu był w Polsce w 2016 r. Ashton Carter, ale ta wizyta była związana ze szczytem NATO w Warszawie, a jeśli wierzyć bezpośrednim świadkom wydarzeń, atmosfera była już chłodna i do rozmowy w cztery oczy z Antonim Macierewiczem w kuluarach nie doszło.

Lloyd Austin przybył w zupełnie innym momencie. Jedyne, co łączy jego podróż z tamtą Hagla, to odwiedziny w Powidzu, gdzie coraz bardziej zadomawiają się amerykańscy żołnierze. Obecna wizyta to symbol odbudowy najlepszych relacji między Stanami Zjednoczonymi i Polską – symbol wielkiej wagi, dosłownie. Gdy Austin był w Warszawie, w Waszyngtonie pojawił się komunikat wyczekiwany od ponad pół roku – departament stanu zatwierdził zgodę na sprzedaż Polsce czołgów Abrams i wysłał rutynową notyfikację do Kongresu. Od tej pory tylko kilka tygodni dzieli Polskę od możliwości podpisania umowy w tzw. trybie FMS. Kongres tego kontraktu nie zablokuje. Sami kongresmeni poganiali niedawno Pentagon i departament stanu, by przyspieszyli procedowanie polskiego wniosku.

Kongresmeni USA: Sprzedać Polsce abramsy, odstraszyć Rosję

Co sobie kupujemy za 6 miliardów dolarów?

Dzisiaj Lloyd Austin mógł ogłosić, że w odpowiedzi na prośbę z lipca 2021 r. z sekretarzem stanu Antonym Blinkenem skierował do Kongresu zawiadomienie o intencji sprzedaży Polsce abramsów. Szef MON Mariusz Błaszczak dziękował i niedwuznacznie sugerował, że po abramsach przyjdzie czas na jeszcze więcej zakupów w USA.

Notyfikacji kongresowej w sprawie czołgów towarzyszy inna, ważniejsza formalność – opis pakietu podlegającego sprzedaży i jego wycena. Rząd Stanów Zjednoczonych jest skłonny sprzedać Polsce 250 czołgów wraz z dodatkowym niezbędnym wyposażeniem, pakietem logistyczno-obsługowym i amunicją za 6 mld dol. W transakcjach FMS jest to maksymalny pułap; można z niego zejść w toku rozmów, w których linijka po linijce analizuje się elementy umowy i rozważa ewentualną redukcję lub rezygnację. Proces ten niektórzy nazywają negocjacjami, ale tak naprawdę nimi nie jest. FMS to procedura dość sztywna, choć Polacy pokazali już, że potrafią obniżać początkową wycenę – w przypadku patriotów w pierwszej fazie programu obrony powietrznej Wisła z 10,5 mld udało się zejść do 4,75. W przypadku abramsów tak istotne oszczędności raczej nie będą możliwe, Polska od początku oceniała koszt transakcji na mniej więcej 5 mld dol. Gdy w lipcu ubiegłego roku Błaszczak i Jarosław Kaczyński ogłaszali zamiar zakupu nowych czołgów z USA, przewidywali przeznaczyć na to 23,3 mld zł. W każdym razie teraz właśnie nadejdzie moment owych „negocjacji”, a Błaszczak deklarował, że umowa będzie podpisana jak najszybciej.

Czy uda się dotrzymać jego inną zapowiedź, że czołgi dotrą do Polski w tym roku? Sekretarz Austin mówił, że nad harmonogramem dostaw strony pracują i nie ma nic do zakomunikowania. Błaszczak na pewno stanie na głowie, by wykazać się tu skutecznością.

Dokument amerykańskiej agencji eksportu uzbrojenia DSCA zawiera też spis dodatkowego wyposażenia i amunicji. Wiemy, że Polska zażyczyła sobie 26 wozów zabezpieczenia technicznego M88A2 Hercules i 17 gąsienicowych mostów taktycznych M1110 Joint Assault Bridge. Zapasowych silników turbinowych AGT-1500 ma być 15. Kupimy też dużo broni strzeleckiej, karabiny maszynowe dwóch typów: kalibru 7,62 mm M240C (500 sztuk), słynne M2 kalibru 12,7 (276 sztuk). Ten element umowy oznacza, że Polska nie postulowała albo USA nie zgodziły się na montaż w abramsach naszych karabinów maszynowych (taka integracja broni mogłaby być kosztowna).

Ważniejsza od karabinów jest na liście amunicja czołgowa. Polska kupi jej w sumie 20 tys. sztuk i będą to pociski różnego przeznaczenia: burząco-odłamkowe, kumulacyjne i najważniejsze w zwalczaniu innych czołgów naboje podkalibrowe, które mają przebijać pancerze supetrwardą strzałą z wolframu. Jak wychwycili eksperci od uzbrojenia, ujawniona specyfikacja wyszczególnia jednak pociski starszej generacji. Jeden z autorów branżowej prasy zarzucał wręcz MON zakup najnowocześniejszych czołgów w wersji bezzębnej. Szybko zareagował na to rzecznik Agencji Uzbrojenia i wyjaśnił, że starszego typu amunicja podkalibrowa ma być „rozwiązaniem wejściowym”, które zapewni polskim abramsom możliwość szkolenia do czasu wprowadzenia pocisków polskiej i niemieckiej produkcji, w tym uznawanego za punkt odniesienia DM63A1. To szczegóły wysoce techniczne, ale niezwykle ważne.

Umowa z Amerykanami nie obejmuje offsetu. Resort obrony zapowiadał co prawda, że jakieś porozumienia przemysłowe będą, ale komunikat DSCA o nich nie wspomina. Możliwe, że będą przedmiotem rozmów bezpośrednich z wytwórcą czołgów: firmą General Dynamics.

Czytaj też: Potężna broń hipersoniczna. Rosja i Chiny już ją mają

Nikt nie wierzy Rosji na słowo

Ale oczywiście to nie specyfikacja sprzętu, offset i miliardy na zbrojenia były głównym powodem wizyty Lloyda Austina w Warszawie i kluczowym tematem rozmów z Błaszczakiem i Andrzejem Dudą.

Austin z Błaszczakiem brali udział w dwudniowej sesji ministrów obrony NATO, która znowu miała charakter kryzysowy w związku z rosyjskimi groźbami wobec Ukrainy. Na dzisiejszy wieczór kolejną konferencję najbliższych sojuszników zwołał prezydent Joe Biden. Sytuacja wróciła do tej sprzed tygodnia – panuje najwyższy stopień alertu przed możliwą rosyjską inwazją. Sojusznicy są czujni i zjednoczeni, a teraz także wzmocnieni przez dodatkowe wojska USA, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Wymiana informacji wywiadowczych trwa, zapewne dzisiaj jeszcze nastąpi aktualizacja wspólnego stanowiska (to zależy m.in. od tego, co widać na zdjęciach satelitarnych).

Nikt nie wierzy już Rosji na słowo, liczą się wyłącznie weryfikowalne fakty. Nawet jeśli Ławrow i Blinken umawiają się na przyszły tydzień na spotkanie w Europie, nie ma żadnej gwarancji, że wcześniej Putin nie wyda rozkazu do natarcia. Od formalnego spokoju do gorącej wojny o katastrofalnych skutkach mogą nas dzielić godziny. Pociski rakietowe mogą zacząć spadać na ukraińskie miasta, bazy wojskowe czy wykryte z powietrza posterunki. Dlatego Austin wykorzystał wizytę w Warszawie nie tylko do rozmów z polskimi liderami, ale wykonał też telefon do Moskwy. Lakoniczny i rutynowy komunikat Pentagonu stwierdza, że sekretarz obrony „wezwał do deeskalacji, powrotu rosyjskich sił okrążających Ukrainę do baz oraz dyplomatycznego rozwiązania”. Nie jest pewne, czy minister Szojgu czuł się całkiem komfortowo, słysząc Austina telefonującego z Polski.

Bo jego obecność w Warszawie – a za kilka godzin w Wilnie – to też manifestacja strategiczna. Amerykanie pokazują Rosji, że poza stanowczą dyplomacją wykonują konkretne ruchy wojskowe, a ich najważniejsi przywódcy czują się w Europie Wschodniej jak u siebie. Austin w pewnym sensie wjechał do Polski na abramsie, machając Rosjanom. To musi Moskwę denerwować. W końcu ostatnie dwa miesiące krzyczała na cały świat o okrążaniu przez NATO i żądała wycofania amerykańskich wojsk i uzbrojenia z krajów przyjętych do Sojuszu po 1997 r. Rezultat jest taki, że w ciągu kilku tygodni w Polsce pojawiło się dwa razy więcej wojsk USA, niż przybyło przez ostatnie osiem lat, a za kilka lat będzie tu 250 czołgów i cała masa innego sprzętu (już nie tylko w amerykańskich, ale w polskich barwach).

Minister Błaszczak zapowiadał, że abramsy dołączą do patriotów, HIMARS-ów i F-35, choć de facto kolejność będzie odwrotna – z dużych systemowych zakupów uzbrojenia realizowanych w ostatnich latach w USA czołgi mogą dojechać jako pierwsze.

Kryzys na granicy wojny połączył Amerykę z Europą z nową siłą. Jest też okazją dla polskich władz, by zademonstrować powrót do sojuszy. To, że polski głos brzmi teraz stanowczo w ramach NATO, nie dziwi, dobrze, że ma okazję brzmieć unisono na najwyższym szczeblu z przywódcami USA, Zjednoczonego Królestwa, Francji, Niemiec i Włoch. Wcześniej doszło do zażegnania najostrzejszych sporów z Waszyngtonem. Zbiegiem okoliczności, w który nie bardzo chce się wierzyć, KRRiT po miesiącach zwlekania i dziesiątkach wojowniczych wypowiedzi jej członków przedłużyła dziś zgodę na nadawanie dla TVN7, kanału należącego do amerykańskiego koncernu Discovery. Jedna z raf zagrażających płynnej współpracy została usunięta. To raczej nie przypadek, ale poczucie zagrożenia i braku alternatywy dla amerykańskiego wsparcia.

Czytaj też: Wicher ze wschodu, czyli gry wokół ważnej rakiety

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną