Ze składu rozpoczynającego niedawno w Glasgow została tylko piątka. Częściowo planowo, ale także z powodu kontuzji i nieprzekonującej postawy trener dał szansę innym kadrowiczom. Dość niespodziewanie pojawił się Jacek Góralski zamiast Grzegorza Krychowiaka, który nie nadrobił zaległości po zmianie klubu – z Krasnodaru do AEK Ateny.
Polska–Szwecja. Lewandowski takich sytuacji nie marnuje
Ten drugi musiał się pojawić po przerwie, bo Góralski z brutalnym faulem i żółtą kartką mógł sprowadzić na reprezentację nieszczęście. I świetnie się złożyło, bo po chwili było już 1:0 dla Polaków. Doświadczony Krychowiak dał się sfaulować w polu karnym. Robert Lewandowski raczej nie marnuje takich sytuacji i tak się stało tym razem.
Wcześniej to raczej Szwedzi mogli prowadzić. W pierwszych 45 minutach mieli dwie stuprocentowe sytuacje. Wojciech Szczęsny spisał się jednak w bramce znakomicie. Po przerwie zresztą też ratował swoją drużynę.
Przez cały mecz z niepokojem patrzyliśmy na Kamila Glika, który w już pierwszych minutach pokazywał, że ze zdrowiem coś jest nie tak. Jednak czas upływał, a Glik trwał i dotrwał.
Po strzeleniu gola temperatura wydarzeń na Stadionie Śląskim wzrosła. Polscy kibice coraz częściej patrzyli na zegar, Szwedzi zaczęli się spieszyć. Emocje rosły, ale poziom niekoniecznie. Do 72. minuty. Wtedy Szwedzi popełnili błąd. Piotr Zieliński z Jakubem Moderem rozegrali piłkę między sobą, a ten pierwszy, niewidoczny do tego momentu i krytykowany, huknął nie do obrony. Było 2:0 i to uskrzydliło Polaków. Na ostatnie kilkanaście minut pojawił się na boisku Zlatan Ibrahimović, ale nie był w stanie odwrócić biegu wydarzeń. Tym bardziej że rozochoceni powodzeniem Polacy jeszcze kilka razy byli bardzo blisko strzelenia goli. Szwedzki bramkarz fantastycznie bronił strzały Roberta Lewandowskiego i Jana Bednarka. Świetnie odpłacił zaufanie selekcjonera Sebastian Szymański. Dużo dobrego można powiedzieć o Jakubie Moderze. Dla Szczęsnego był to chyba najlepszy występ od dawna. Na pochwałę zasługuje zresztą cała drużyna, bo każdy z reprezentantów miał swój udział w końcowym wyniku.
Czytaj też: Robert Lewandowski drugi. Złota Piłka dla Leo Messiego
Awans to jedno, finały to drugie
Przed wtorkowym meczem na Stadionie Śląskim można było przeczytać o tworzeniu historii i epokowym znaczeniu ewentualnego mundialowego awansu. Jakoś było mi trudno poddać się tak wzniosłemu nastrojowi. To przecież nie pierwszy w historii wyjazd na taki turniej. Jeśli mielibyśmy drżeć o wynik z najwyżej przeciętną obecnie Szwecją, to może lepiej wybić sobie z głowy ten mundial. Nie oznacza to jednak, że nie trzeba się cieszyć, ale i należy pamiętać, że awans to jedno, a finały to drugie.
Szwecja była do tej pory tzw. niewygodnym przeciwnikiem. Najstarsi kibice pamiętają trudną i mało efektowną wygraną (1:0) podczas mistrzostw świata w RFN – niemal pół wieku temu. Nieco młodsi odwołują się do ostatniego sukcesu sprzed ponad 30 lat. Kibice najmłodsi mają w oczach wynik 2:3 podczas niedawnego Euro. Od dzisiaj będziemy pamiętać chorzowski mecz.
Warto chyba przypomnieć jeszcze, że wszystko to miało zupełnie inaczej wyglądać. Paulo Sousa chciał nas czarować wizjami budowy potęgi futbolowej kadry. Najpierw miała być operacja „Rosja”. Okazało się wkrótce, że selekcjoner z Portugalii stracił nagle zainteresowanie pracą nad Wisłą, a właściwie z drużyną znad Wisły. Dlatego w końcu stycznia niespodziewaną szansę dostał zwolniony z Legii Warszawa Czesław Michniewicz, podobno specjalista od pokonywania przeszkód pozornie nie do przejścia.
Wkrótce odliczanie tygodni i dni do sportowej potyczki z Rosją przestało mieć sens, bo równo na miesiąc przed jej terminem rozpoczęła się bezprecedensowa napaść kraju Putina na Ukrainę. Polski Związek Piłki Nożnej szybko opublikował komunikat, że nie wyobraża sobie meczu z reprezentacją agresora. FIFA z ociąganiem, ale wykluczyła Rosję z rozgrywek. Tym samym Polacy przeszli do finałowej rozgrywki, której stawką był mundial w Katarze.
Dzisiaj już nie ma sensu wypominać słabej postawy Polaków w spotkaniu ze Szkocją, po którym pesymiści przestali wierzyć w wyjazd do Kataru, a optymiści dopatrywali się kamuflażowych ruchów Michniewicza. Na szczęście więcej racji mieli ci drudzy, choć niekoniecznie zdecydowały ruchy maskujące.