W PiS gorąco zrobiło się pod koniec lipca. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” stwierdziła, że nowelizacja ustawy o SN likwidująca Izbę Dyscyplinarną nie gwarantuje sędziom możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Dopóki Polska nie załatwi tej sprawy, pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy nie będzie, a moglibyśmy liczyć na 24 mld euro dotacji i 11,5 mld euro pożyczek.
„Koniec tego dobrego z Unią Europejską”
Podczas objazdu kraju Jarosław Kaczyński w połowie lipca odgrażał się, że „koniec tego dobrego” w relacjach z Brukselą. W poniedziałek 8 sierpnia w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” zdradził więcej szczegółów. Zrobił w nim wykład dla swoich wyborców o nielojalności Unii wobec Polski, o narzucaniu nam wejścia do strefy euro, co wiązałoby się z „degradacją Polski, odebraniem jej suwerenności i obrabowaniem Polaków”. Prezes PiS już nie ma złudzeń – Unia nie wypłaci Polsce pieniędzy z KPO. Straszy, że Bruksela może zablokować też „zwykłe” fundusze z tzw. wieloletniej perspektywy finansowej 2021–27. „Jestem przekonany, że chcąc Polskę złamać i zmusić do pełnej uległości wobec Niemiec, zablokują także te fundusze. Znajdą nowe preteksty” – mówi Kaczyński.
Wypominał także Andrzejowi Dudzie weta do ustaw sądowych z 2017 r. „Bylibyśmy dziś w zupełnie innej sytuacji, sprawa byłaby zakończona, gdyby nie weta z lipca 2017 r. Przetargi z Unią też by pewnie potem były, ale z zupełnie innych pozycji” – powiedział „Sieciom”. Kaczyński ogłosił więc koniec polityki kompromisów wobec Brukseli i zapowiedział, że jak PiS wygra kolejne wybory, to „stosunki z Unią będziemy musieli ułożyć po nowemu”. Jak? Nie do końca wiadomo.
Również sekretarz generalny PiS Krzysztof Sobolewski dał sygnał do ataku na UE: „Będziemy w tej chwili stosowali taktykę »ząb za ząb«”, stwierdził w Programie I Polskiego Radia i zapowiedział, że „nie pozostaje nam nic innego, jak wyciągnąć wszystkie armaty, które są w naszym arsenale, i odpowiedzieć ogniem zaporowym”. Sobolewski nie poparł pomysłu Zbigniewa Ziobry, żeby nie płacić składki członkowskiej. Chodzi więc zapewne o blokowanie unijnej polityki klimatycznej, którą zresztą elektorat PiS niespecjalnie się przejmuje i raczej jej nie poważa.
Z jednej strony jest więc strzelanie do UE, a z drugiej zapewnienia, że o polexicie nie ma mowy, bo również elektorat PiS chce pozostać we wspólnocie.
Czytaj też: „Ani jedno euro dla Polski PiS”. W PE ostro o KPO dla Warszawy
„Nie będziemy się schylać po 20 groszy”
Obóz władzy musiał odwołać opowieść o zbawiennych unijnych miliardach. Na początku wakacji rząd ogłosił z przytupem: „Pieniądze zainwestujemy m.in. w rozwój, środowisko, cyfryzację, edukację i zdrowie”. Padły wielkie obietnice: „pozytywne skutki odczuje każda polska rodzina”. Premier na wspólnej konferencji z szefową Komisji Europejskiej zapewniał, że „inflacja wywołana przez Władimira Putina będzie mogła być przezwyciężona dzięki środkom z KPO”.
Kilka tygodni później Mateusz Morawiecki już spuszczał z tonu i podkreślał, że pieniądze z KPO to zaledwie „jedna piąta, jedna szósta” wszystkich środków unijnych, które otrzymuje Polska. Europoseł PiS Karol Karski przebijał premiera w deprecjonowaniu tych środków. Według niego to „20 groszy, które leżą na ulicy”, po które nie warto się schylać, a w rozmowie z WP przekonywał, że „Komisja Europejska sypnęła garścią drobniaków” bez większego znaczenia.
Politycy PiS odwołują się do godności elektoratu, który o pieniądze prosić się nie będzie. „Sadzę, że cierpliwość Polaków się już wyczerpuje i wielu naszych wyborców ma już dosyć tego poniżającego traktowania” – mówił europoseł PiS prof. Zdzisław Krasnodębski. Wtórował mu inny europoseł PiS prof. Ryszard Legutko: „Szefowa Komisji przychodzi i mówi w zasadzie tak: »pieniądze dla Polski będą, ale za to musicie umożliwić rozwalenie polskiego systemu wymiaru sprawiedliwości«. W takiej sytuacji trzeba pokazać gest Kozakiewicza”.
Zapłacą ludzie Morawieckiego albo i sam premier
Trzeba też pokazowo ukarać winnych. Prezes PiS mówił w „Sieciech”, że „ustępstwa nic nie dały, choć poszliśmy daleko, według mnie ryzykownie daleko”. W PiS coraz głośniej mówi się o tym, że z rządu ma odejść minister rozwoju Waldemar Buda, który negocjował z Brukselą sprawę KPO. Zagrożony dymisją jest też minister funduszy i polityki regionalnej Grzegorz Puda. To ludzie premiera Morawieckiego, ale jego samego teraz Kaczyński odwoływać nie zamierza, bo jak mówił, „to w tej chwili z wielu względów niemożliwe, ale wnioski musimy wyciągnąć”.
Już 27 lipca w rozmowie z Interią Kaczyński zapytany, czy Morawiecki jest nietykalny, odpowiedział: „W tym sensie jest nietykalny, że nie widzę powodów do jego odwołania”. Zabrzmiało jak groźba. Prezes nawiązał do słynnych już partyjnych spotkań przeciwników premiera, których zajmuje głównie to, jak odwołać Morawieckiego. Wśród ponad 30 osób od lat związanych z partią do resortu Jacka Sasina zjeżdżają m.in. Beata Szydło, Elżbieta Witek, Marek Suski, Ryszard Terlecki, Henryk Kowalczyk i Mariusz Błaszczak.
W poniedziałek Onet opisał kolejne spotkanie, które odbyło się w ubiegły piątek na terenie Ministerstwa Obrony Narodowej przy ul. Klonowej w Warszawie. Inicjatorem był sam prezes Kaczyński, a odbyło się w szerokim, ponadstuosobowym gronie ludzi od dawna związanych partią. Prezes miał ich zapewnić, że po wygranych wyborach to klub PiS kolegialnie wybierze premiera z grona kilku kandydatów.
Walnąć pięścią w stół i wygrać
Jak pisaliśmy niedawno w „Polityce”, według naszych informacji do zmiany premiera może dojść jeszcze przed wyborami. Stanie się tak, jeśli wyborcy PiS nie będą mieli czym ogrzać domów zimą. Dziś to zmartwienie głównie tych, który głosują na obóz władzy. – Jeśli Mateusz tego nie załatwi, to odejdzie jeszcze w tym roku. To będzie dla nas jedyny polityczny ratunek – twierdzi nasz informator z PiS.
Lista kłopotów premiera jest długa, a jego przeciwnicy za przyzwoleniem prezesa coraz śmielej pozwalają sobie na otwartą krytykę. Wreszcie mogą publicznie odreagować odwołanie premier Beaty Szydło. Sporo też w tym wszystkim realnych obaw, że Morawiecki – technokrata, który nie znalazł wspólnego języka z elektoratem PiS – to nie jest premier na trudne czasy. Jak uważają nasi rozmówcy z partii, z nim nie da się wygrać wyborów. Krytycy wypominają mu, że zawalił Polski Ład, który miał być paliwem na drugą połowę kadencji, i że nie dowiezie pieniędzy z KPO, które miały pomóc wygrać kolejne wybory.
Teraz trzeba ratować sytuację i sprawnie opowiedzieć, dlaczego tych pieniędzy nie będzie. Narrator z Nowogrodzkiej snuje więc opowieść o wrogiej Brukseli: Unia nie chce się podzielić pieniędzmi, które się Polsce należą. W roli wroga obsadzono też Donalda Tuska, „sojusznika i wysłannika Niemiec, które rządzą UE”. W partii wierzą, że to zmobilizuje elektorat, aby raz jeszcze postawił na PiS, choć czasy idą kryzysowe. A jeśli ostatecznie jakimś cudem uda się przetransferować do Polski pieniądze z KPO, to prezes ogłosi, że tylko walenie pięścią w brukselski stół się Polsce opłaca. I że to on miał rację. Jak zawsze.
Czytaj też: Nie tylko sądy. Z czego rząd się nie wywiązał w ramach KPO