Głównym zadaniem wojska, poza perfekcyjnym opanowaniem sprzętu i umiejętności wykorzystania go, jest doskonała znajomość terenu, na którym przychodzi mu działać. Po wykonaniu przekopu Mierzei Wiślanej, wąskim półwyspie oddzielającym Zatokę Gdańską od Zalewu Wiślanego, warunki terenowe bardzo się tu zmieniły. Wojsko musi je poznać, ocenić i się przystosować – a najlepiej wykorzystać. Otwarcie mówiąc, chodzi o to, by polityczne hasło o wzmocnieniu obrony Polski dzięki przekopowi nabrało wojskowych realiów. A przynajmniej by miejscowe warunki obrony nie uległy pogorszeniu.
Czytaj też: „W każde święta Kevin, w każde wybory przekop mierzei”
Nie dla okrętów wojennych
W czasie uroczystości otwarcia kanału żeglugowego, wiodącego z Zatoki Gdańskiej na Zalew Wiślany, okręt wojenny ORP „Piorun” z 3. Flotylli Okrętów bazującej w porcie wojennym na Oksywie został jednym z głównych bohaterów płynącego na całą Polskę przekazu władzy. Niewielka jednostka to jeden z trzech polskich małych okrętów rakietowych typu orkan, uzbrojonych w szwedzkie pociski przeciwokrętowe Saab RBS-15, które z braku innych środków nawodnych uznawane są za główną siłę uderzeniową Marynarki Wojennej RP. Okręt przycumował jednak przy nabrzeżu portu Nowy Świat od strony zatoki, najprawdopodobniej nie przeszedł przez śluzy na Zalew Wiślany (w każdym razie z telewizyjnych i internetowych zdjęć i filmów to nie wynika, trudno też przypuszczać, by akurat takiego przejścia TVP nie pokazała). Przepłynięcia całego kanału dokonały jednostki cywilne: statek wielozadaniowy „Zodiak II” należący do Urzędu Morskiego w Gdyni, kuter patrolowy Morskiego Oddziału Straży Granicznej „Kaper-2” i statek poszukiwawczo-ratunkowy „Orkan” (zbiegiem okoliczności noszący to samo miano co cała klasa polskich okrętów wojennych).
Kluczowe jest to, że wszystkie jednostki na wodzie, a także zacumowany na kanale okręt wojenny, miały niewielkie zanurzenie, od 2 do 3 m. Kanał żeglugowy ma głębokość 5 m, jednak ze względów bezpieczeństwa lepiej się było do niej nie zbliżać. W przyszłości cały tor wodny do Elbląga wraz z podejściem do portu ma mieć wymaganą głębokość, ale o koszty i wykonanie tej inwestycji trwa przepychanka.
W każdym razie na Zalew Wiślany przez nowy kanał dostać się będą mogły jednostki cywilne i wojskowe o niewielkim zanurzeniu i niewielkich rozmiarach. Oficjalnie podawane dane mówią o dostępności przejścia dla statków o długości 100 m, szerokości 20 m i zanurzeniu 4,5 m. Teoretycznie po odciążeniu zmieściłby się nawet najnowszy w polskiej flocie okręt bojowy: patrolowiec ORP „Ślązak”. Spokojnie przeszłyby też nowe jednostki wsparcia, niszczyciele min typu kormoran II, a także starszej generacji trałowce. Małe jednostki rakietowe, jak ORP „Orkan”, „Grom” i „Piorun”, też mogłyby wpłynąć przez kanał. Tylko że z racji płytkości tego akwenu na Zalewie Wiślanym znalazłyby się w groźnej pułapce. To miejsce nie jest przeznaczone dla okrętów wojennych, jakie w tej chwili posiada Marynarka Wojenna RP.
Czytaj też: Pierwsze ofiary przekopu Mierzei Wiślanej
Rosjanie nie gardzą zalewem
Przyznała to sama władza na slajdach pokazanych przez kancelarię premiera. Nawet jeśli uda się pogłębić tor wodny do Elbląga do przewidywanych 5 m, swoboda operowania okrętów bojowych na zalewie będzie ograniczona, a ich narażenie na oddziaływanie przeciwnika nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do ewentualnych korzyści. Może dlatego rządowy komunikat mówi o jednostkach, a nie okrętach. I o całych siłach zbrojnych, a nie tylko marynarce.
Może też dlatego wątek militarny nie był na pierwszym planie przemówień oficjeli. Z podkreślaniem obronnej roli zalewu, Elbląga i marynarki obronnej politycy nagle spasowali. Po prostu dlatego, że praktyczne możliwości wojskowe na razie są mocno ograniczone. Chodzić może jednak o rozbudowę czegoś w rodzaju marynarki śródlądowej lub przybrzeżnej, korzystającej z małych, szybkich, pojemnych jednostek o niewielkim zanurzeniu (czy nawet poduszkowców sunących na powierzchni wody). Jak wiadomo, poruszanie się po wodzie daje większe tempo przy niższych kosztach. Historyczny przykład Flotylli Pińskiej i działań na rzekach pokazuje, że istnieje w Polsce tradycja wojskowa, do której można nawiązać. Patrole płaskodennych łodzi na granicznym Bugu dowodzą, że w czasie kryzysu taka zdolność bywa potrzebna. Postulaty wyposażenia w takie łodzie oddziałów Wojsk Obrony Terytorialnej świadczą o dostrzeganiu tej potrzeby. Czy uzbrojenie łodzi lub kutrów w karabiny maszynowe, wyrzutnie pocisków rakietowych i inne środki walki (np. katapulty dla dronów) miałoby sens i dawało jakiekolwiek przewagi? To kwestia przyjętej koncepcji operacyjnej.
Wiadomo, że Rosjanie nie gardzą zalewem jako przestrzenią operacyjną i mają na tym akwenie małe, szybkie kutry dywersyjno-szturmowe. Być może trzeba się dostosować do takiego zagrożenia albo przez powołanie symetrycznych oddziałów, albo przez ustanowienie skutecznych narzędzi ich zwalczania. To może oznaczać konieczność budowy nowej klasy jednostek morsko-jeziorowo-rzecznych czy też ich zakup (oferta na rynku jest bogata). Żadnych takich zapowiedzi jednak nie usłyszeliśmy. Dość zagadkowo na tym tle brzmi też hasło KPRM o „pełnym wykorzystaniu istniejącego potencjału logistycznego wojska”, bo zaopatrzenie odbywa się w naszych warunkach głównie szlakami lądowymi, ewentualnie przez szybki przerzut drogą powietrzną. Transporty morskie i śródlądowe to margines. Ale skoro dostarczanie ciężkiego sprzętu z Niemiec na ćwiczenia barkami jest testowane od kilku lat przez Amerykanów, może i dla naszych logistyków powinno stać się dodatkowym sposobem.
Czytaj też: Słupek i stępka, nowe symbole dobrej zmiany
Czy na pewno będzie bezpieczniej?
Do nowych warunków dostosować muszą się inne rodzaje wojsk. Lotnictwo większej zmiany nie zauważy. Znacznie więcej roboty z adaptacją będą mieć piloci latający niżej. Kanał to nowy obiekt o strategicznym znaczeniu, którego zabezpieczenie, ochronę i obronę na wypadek kryzysu i wojny muszą uwzględniać wojska specjalne. Dlatego bez wątpienia wkrótce zobaczymy na nowym obiekcie m.in. ćwiczenia Gromu i Formozy (obie formacje są obecne na wybrzeżu). Taki skutek budowy przekopu i kanału stanowi – co tu dużo mówić – dodatkowe obciążenie jednostek i tak mających strzec wielkich portów morskich, pobliskiej rafinerii, w przyszłości drugiego terminala gazowego i reagować na rosyjską obecność zarówno na Zatoce Gdańskiej, Zalewie Wiślanym, jak i na samej mierzei. Nie zapominajmy przecież, że Polska kończy się tam w Piaskach, a dalej, aż do czubka półwyspu, jest już Rosja. Z tego względu można się zastanawiać, czy przecięcie mierzei i uczynienie z niej wyspy na pewno zwiększa bezpieczeństwo w regionie, czy może dodatkowo je naraża. Oczywiście dystanse są tam takie, że wszystko da się ostrzelać z południowego brzegu i zza „fosy” kanału. Mimo to zabezpieczenie i ochrona wschodniej części mierzei będzie od tej pory wyzwaniem nowym, o innym wymiarze.
Paradoksalnie najwięcej „roboty” z kanałem, jego położeniem i obroną będą mieli żołnierze wojsk lądowych, zarówno tych manewrowych, operacyjnych, jak i miejscowych, obrony terytorialnej. Dla WOT kanał, wyspa na zalewie i port w Elblągu, zwłaszcza jeśli będą wykorzystane wojskowo, staną się kolejnymi punktami na mapie lokalnych obiektów kluczowych, które trzeba obsadzić patrolami i obroną w miarę własnych możliwości. Te zdolności rosną, WOT już jest wyposażony w wyrzutnie pocisków przeciwpancernych, mówi się o dodaniu przeciwlotniczych, mają drony rozpoznawcze i uderzeniowe. Kto wie, czy Elbląg nie stanie się nowym miejscem dla pododdziału WOT, łączącego zdolności lądowe, wodne i powietrzne. Albo dla nowej jednostki wojsk operacyjnych.
To nie jednostki przybrzeżne, marynarka wojenna czy lotnictwo zapewnią Polsce „panowanie” nad Zalewem Wiślanym i odciętą przekopem mierzeją. To wojska lądowe będą odpowiedzialne za ten rejon operacji obronnej we współdziałaniu z pozostałymi rodzajami wojsk i sojusznikami. Dlatego nowy „kłopot” na głowie ma stacjonująca najbliżej 9. brygada kawalerii pancernej w Braniewie. Mimo że rozlokowana jest nawet 5 km od zalewu, w jej formalnie deklarowanym składzie brakuje zdolności operowania na wodzie czy rozpoznania. Na pewno zmiana statusu zalewu i mierzei będzie wymagać zmiany statusu brygady oraz całej 16. dywizji zmechanizowanej z Olsztyna. Chyba że za nowy obszar operacyjny będzie odpowiedzialna nowo powoływana dywizja, której tworzenie zaledwie w miniony weekend zapowiedział MON. Elbląg mógłby być jednym z garnizonów, bo przecież to miasto z wojskowymi tradycjami, wcześniej siedziba kwatery tejże 16. dywizji, a teraz wielonarodowej dywizji NATO.
Z drugiej strony Elbląg to miejsce trochę odległe od zalewu i samej mierzei, więc dla jednostek szybkiego reagowania – a takie niewątpliwie są potrzebne – warto wyznaczyć bliższą bazę, w Tolkmicku czy Fromborku. To nie musi być batalion czy brygada „piechoty morskiej”, wystarczy odpowiednio wyszkolona kompania. Ale nawet ona musi posiadać wsparcie sił zdolnych do rozpoznania, rażenia i działań manewrowych na wodzie. Stąd rodzi się potrzeba stworzenia batalionu lub brygady o przybrzeżnym przeznaczeniu.
Można jeszcze wykorzystać doświadczenie części żołnierzy i oficerów 7. brygady obrony wybrzeża Wojsk Lądowych czy 8. flotylli obrony wybrzeża Marynarki Wojennej. Hasło bojowe piechoty morskiej USA mówi o improwizacji, adaptacji i przezwyciężeniu zastanych warunków. Może w ten sam sposób do zastanych warunków powinni podejść dowódcy WP?
Generałów nikt nie pytał?
Nie mamy stuprocentowo pewnej, oficjalnej wiedzy, czy i z jakim skutkiem dowódcy wojskowi zostali wcześniej zapytani przez politycznych decydentów o skutki wywołane przez przekop mierzei w zakresie obronności. Gdy w 2017 r. były dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych gen. broni Mirosław Różański mówił w „Dzienniku Gazecie Prawnej” o próbie wymuszenia jego podpisu, by uzasadnić inwestycję względami bezpieczeństwa, ówczesna rzeczniczka MON powiedziała, że „w stanowisku Dowództwa Generalnego podkreślono szczególnie konieczność poprawy zabezpieczenia potrzeb transportowych Sił Zbrojnych RP oraz ułatwienia wejścia okrętów Marynarki Wojennej na wody Zalewu Wiślanego”.
Zgoda zapadła oczywiście po wymianie dowódcy. Różański i inni generałowie, niemile widziani przez obecne kierownictwo MON, od takiego stanowiska się dystansowali. Potem zapadła cisza. Żaden wojskowy w czynnej służbie nie odważył się skomentować, a nawet nie został publicznie zapytany o wpływ planów rządu na wojsko. Ostatni głos krytyki padł ze strony płk. rez. Czesława Juźwika, byłego wysokiego rangą urzędnika BBN, który w „Gazecie Wyborczej” wyznał, że „dla obronności Polski większy sens miałoby zasypanie kanału i stworzenie możliwości do działania dla wojsk lądowych”. Komentarza do tego wywiadu z BBN, MON, Sztabu Generalnego brak.