Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Co spadło na Przewodów? Trzy możliwości

Odłamek domniemanej rakiety, która spadła w Przewodowie Odłamek domniemanej rakiety, która spadła w Przewodowie Twitter
Na razie informacji jest bardzo niewiele, wiadomo jednak, że coś spadło w miejscowości Przewodów niedaleko Tomaszowa Lubelskiego. Wielce prawdopodobne, że były to resztki rosyjskiego pocisku.

Mówi się o dwóch pociskach, ale dostępne teraz zdjęcia pokazują jedno miejsce trafienia. Pocisk niemal idealnie trafił w wagę do przyczep czy ciężarówek w suszarni zboża, wyrywając wielką dziurę, przewracając przyczepę i uszkadzając ciągnik rolniczy. Media donoszą, że dwie zabite osoby to operator wagi i rolnik, który dostarczył zboże. Lej po trafieniu ma znaczną średnicę, co wskazuje raczej na pocisk manewrujący typu Kalibr (odpalany z okrętów), Ch-101, Ch-555 lub nawet Ch-22 (odpalane z bombowców strategicznych). Czego można być niemal na 100 proc. pewnym, to że niezależnie od pochodzenia pocisku nie był to zamierzony atak, lecz przypadkowe trafienie. Kto chciałby zaatakować suszarnię zboża? Chyba są jakieś cenniejsze obiekty na terenie Polski... Chyba że ktoś uzna, że celowano w położoną kilka kilometrów obok wieś o wdzięcznej nazwie Ameryka.

I jeszcze jedno. Wydaje się jednak, że pocisk był jeden. Nie pokazuje się bowiem drugiego miejsca upadku. Przypuszczalnie komuś pomyliła się informacja „dwie ofiary” z „dwoma pociskami”. Jutro będzie wiadomo więcej. W każdym razie Rosjanie dziś odpalili na Ukrainę wyłącznie pociski skrzydlate, czyli takie, które przypominają mały samolot. Są napędzane silnikiem odrzutowym, mają skrzydła i lecą na niewielkiej wysokości po łamanej, zaprogramowanej trasie, by uderzyć na wybrany cel.

Opcja 1: wadliwy pocisk rosyjski

Pocisk lecący w kierunku Lwowa od strony Morza Czarnego, zapewne po jakiejś łamanej trasie w celu uniknięcia zestrzelenia, minął Lwów, przeleciał kolejne 50–60 km na północ i spadł tuż za polską granicą, w Przewodowie w powiecie hrubieszowskim. W pocisku mógł źle działać system nawigacyjny, bo nawet jak na niezbyt celne rosyjskie rakiety uchylenie od celu przekraczające 50 km jest zdecydowanie za duże, typowe uchylenia to jednak ok. 50–700 m. Dlatego pocisk musiał mieć wadliwy układ nawigacyjny, co się oczywiście zdarza. Na tysiące rakiet, które Rosjanie odpalili, zapewne wiele było wadliwych, w końcu jedna spadła w Mołdawii, czym się nikt specjalnie nie przejął.

Czytaj też: Chersoń, trzeci mocny cios w armię Putina

Opcja 2: pocisk został uszkodzony przez ukraińską rakietę przeciwlotniczą

Przy próbie jej zestrzelenia rakieta przeciwlotnicza wybuchła w pobliżu, rozrzucając serię odłamków, które zwykle niszczą cel. Tu małe wyjaśnienie: rakiety przeciwlotnicze mają trzy zapalniki. Jeden to zapalnik uderzeniowy, kontaktowy. Wybucha, gdy pocisk trafi w cel. Ale często nie udaje się bezpośrednie trafienie, więc jest druga możliwość: zapalnik zbliżeniowy. Są to zapalniki radarowe lub laserowe, dokonujące szybkich, dokładnych pomiarów odległości do celu. Zapalnik uaktywnia głowicę na odległości mniejszej niż 15 czy 10 m – w zależności od jej siły bojowej.

Dopóki odległość maleje, zapalnik nie spracowuje. Lecz jak tylko odległość zaczyna rosnąć, natychmiast inicjowana jest detonacja głowicy. Chmura odłamków wyrzucona przez głowicę dziurawi cel i z reguły go niszczy. Ale zdarza się, że cel jest tylko uszkodzony. W tym przypadku mogło dojść do krytycznego uszkodzenia układu nawigacyjnego, a pocisk zachował zdolność do lotu. Leciał sobie niesterowany, aż skończyło mu się paliwo i spadł w całkiem przypadkowym miejscu.

Opcja 3: ukraińska rakieta przeciwlotnicza odpalona w kierunku rosyjskiego pocisku skrzydlatego

Wskutek wadliwego działania rakieta mogła przelecieć nawet 50 czy 70 km i spadść w przypadkowym miejscu. To jednak mało prawdopodobne. Zwróćcie uwagę, że opisaliśmy wyżej działania dwóch zapalników rakiet przeciwlotniczych, a przecież wspomnieliśmy, że są trzy. Ten trzeci to samolikwidator – albo uruchamiany komendą radiową na polecenie operatora systemu przeciwlotniczego, albo działający samoistnie, gdy pocisk przeleci określoną odległość bez komend sterowania. Mogło się zdarzyć, że z jakichś przyczyn samolikwidator nie zadziałał, a rakieta przeciwlotnicza całkowicie wymknęła się spod kontroli.

Przeciw tej teorii przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, w grę wchodziłby jedynie system S-300PM Faworit, a takich Ukraina ma niewiele. Z dostępnych informacji wynika, że bronią Kijowa i Charkowa. Inne systemy rakietowe są zbyt małe, by uzyskać taki zasięg, a głowica mogła dać tak potężny wybuch. Sfotografowany lej wskazuje raczej na rosyjski pocisk skrzydlaty.

Niewiele mówi zdjęcie rzekomego szczątka rakiety (wyżej). Nie wiadomo nawet, czy w ogóle jest to fragment pocisku, równie dobrze może to być element trafionej wagi towarowej czy silnika ciągnika. Nawet jeśli faktycznie są to szczątki rakiety, to mimo wszystko ciężko je do czegoś dopasować.

Rosyjska rakieta w Polsce. Jak zareagować?

Incydent nie kwalifikuje się do uruchomienia art. 5, czyli intencjonalnego ataku na państwo NATO, ale kwalifikuje się do uruchomienia art. 4, czyli podjęcia pilnych sojuszniczych konsultacji w celu przedsięwzięcia środków zmierzających do zapobieżenia podobnym incydentom w przyszłości.

Z różnych względów nie może ten incydent pozostać bez odpowiedzi i nie może to być werbalny protest. Musi nastąpić jakieś zaostrzenie ze strony NATO, najlepszą odpowiedzią byłoby zwiększenie pomocy wojskowej dla Ukrainy. To okazja, by przekazać jej zestawy rakietowe ATACMS do rażenia celów na dystansie do 300 km, a może nawet zachodnich samolotów bojowych. Można też ustanowić strefę bez lotów nad zachodnią Ukrainą w ramach działań prewencyjnych, ale to byłoby raczej za blisko bezpośredniego zaangażowania NATO w wojnę. A postępować trzeba mimo wszystko dość ostrożnie, by nie wywołać głupiej reakcji Rosji.

Dlatego optymalną odpowiedzią byłyby ATACMS-y dla Ukrainy, a wymarzoną – F-16. Co zrobią przywódcy państw Sojuszu – zobaczymy. Mamy jednak nadzieję, że wszyscy na Zachodzie już wiedzą, że Rosja rozumie tylko język siły. I skoro nas niechcący popchnęła, ktoś musi zareagować, bo inaczej niczego nie pojmie.

Czytaj też: Żyjemy w najgroźniejszym czasie od ostatniej wojny światowej

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną