Polska armia kupuje „kosmiczne oczy”. Wojna w Ukrainie pokazała, że są niezbędne
Trwało to dłużej niż wysłanie człowieka na Księżyc i jeszcze potrwa. Od rzuconego przez JFK hasła-apelu do pierwszej misji Apollo upłynęło osiem i pół roku. Od postawienia celu pozyskania minimum dwóch satelitów obserwacyjnych dla wojska do jego realizacji, na razie w postaci umowy, minęło ponad dziesięć lat. Do chwili uzyskania „narodowych” zdolności kosmicznych upłynie kolejnych pięć: dostawy zbudowanych według wymagań Polski satelitów rozpoznawczych zaplanowano na 2027 r.
Czytaj też: Walka z Rosją będzie długa i ciężka. Kluczowe są rezerwy
Niezbędne „kosmiczne oczy”
Wszystko to dzieje się w czasach, gdy nie tylko kolejne konflikty zbrojne, ale ogólny postęp technologiczny sprawił, że wyjście wojska w kosmos wydaje się i potrzebą, i oczywistością. A jednak latami trwały przymiarki, analizy, studia wykonalności i wstępne rozmowy. Rozwiązaniem tymczasowym była umowa z Włochami z 2014 r., gwarantująca dostęp do danych z ich konstelacji satelitów radarowych Cosmo Sky-Med. Ale to urządzenia o innej specyfice, nie tak dokładne jak bardzo wysokiej rozdzielczości aparatura optyczna. A takiej, zdolnej do widzenia szczegółów drobniejszych niż 30 cm, poszukiwało wojsko. Z Francuzami, ostatecznymi dostawcami technologii kosmicznej, byliśmy już kiedyś „po słowie”. Ale wiadomo, jak z nimi szły nam ostatnio zakupy obronne – tym bardziej znacząca jest zmiana podejścia MON Mariusza Błaszczaka, nawet jeśli jednorazowa.