Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Skąd ten skok Konfederacji. Hasła wabiki i pudrowanie skrajnego konserwatyzmu

Sławomir Mentzen podczas wyborczej konwencji Konfederacji. 18 lutego 2023 Sławomir Mentzen podczas wyborczej konwencji Konfederacji. 18 lutego 2023 Adam Chelstowski / Forum
Prawda jest taka, że żadna ilość pudru nie zrobi z Konfederacji partii liberalnej czy wolnościowej. Jest to w większości formacja skrajnie konserwatywnych zamordystów, którzy są bardziej radykalni od PiS-u.

Na opozycji odrodził się tradycyjny konflikt – iść do wyborów wspólnie czy na kilku listach? Debatę sprowokowała publikacja sondażu obywatelskiego w „Gazecie Wyborczej”. Jego wyniki miały sugerować, że jedynie zjednoczenie opozycji gwarantuje zwycięstwo nad PiS-em. Jednak o interpretację wyników badania pokłócili się nawet badacze opinii publicznej, nie bez powodów.

Tymczasem w tle owej dyskusji partiom demokratycznej opozycji wyrasta obok PiS-u nowy poważny konkurent. Oto w kilku ostatnich sondażach Konfederacja przekroczyła wynik 10 proc. Uwagę komentatorów zwracają w szczególności sukcesy formacji w grupie młodych mężczyzn. Według badania IPSOS dla Oko.press i Tok FM Konfederacja uzyskuje wynik 4 proc. wśród kobiet i 21 proc. wśród mężczyzn, w tym 37 proc. w grupie mężczyzn w wieku 18–39 lat. W mediach zaczyna nawet wybrzmiewać pytanie: czy opozycja powinna dopuszczać ewentualną koalicję z Konfederacją po wyborach?

Istnieją trzy główne teorie, dlaczego Konfederacja zyskuje nowe głosy. Po pierwsze: w społeczeństwie powoli narasta antyukraiński sentyment, a formacja skrajnej prawicy jako jedyna wyraża go publicznie. Po drugie: wyborcy antysystemowi zaczęli uciekać od Polski 2050 Szymona Hołowni po ogłoszeniu miesiące temu sojuszu z symbolizującym system PSL-em – bo Konfederacja przedstawia się jako siła antysytemowa pod hasłem „PiS, PO – jedno zło”.

Po trzecie: wyborcy wolnorynkowi uciekają od Platformy Obywatelskiej po ogłoszeniu przez Donalda Tuska propozycji nowych programów społecznych, takich jak „kredyt mieszkaniowy 0 proc.” (państwo spłaca marżę i odsetki banku na pierwsze mieszkanie) oraz „babciowe” (świadczenie aktywizujące w wysokości 1,5 tys. zł miesięcznie dla matki, która wraca na rynek pracy po urlopie macierzyńskim) – Konfederacja ma być bowiem najbardziej wolnorynkową formacją na scenie politycznej.

Czytaj także: Konfederacja w „Brunatnej Księdze”

Konfederacja nie jest po stronie wolności

Temu ostatniemu tematowi warto przyjrzeć się nieco bliżej, ponieważ powoduje największe kontrowersje po stronie opozycyjnej. Nie brakuje mianowicie głosów, że w wyniku rzekomego przesuwania się PO na lewo wyborcy wolnorynkowi nie mają dokąd pójść. Wpadają więc w sidła Sławomira Mentzena, przywódcy partii Nowa Nadzieja (dawniej KORWIN), a także Krzysztofa Bosaka z Ruchu Narodowego – którzy mają być twarzami Konfederacji w kampanii wyborczej.

W tym duchu wypowiedział się choćby Leszek Balcerowicz, który przekonywał na Twitterze, że „zamiast straszenia Konfederacją Tusk i PO powinni zastanawiać się, w jakiej mierze ich ściganie się z PiS w rozdawniczym populizmie zwiększa popularność Konfederacji”. Jak pytał następnie Balcerowicz, „na kogo mają głosować ludzie, którzy mają wolnorynkowe poglądy i nie lubią, gdy traktuje się ich jak idiotów?”.

Z takim postawieniem sprawy jest niewątpliwie kilka problemów. Przede wszystkim, jeśli potraktujemy Konfederację jako formację zdrowego rozsądku, to będziemy musieli jakimś sposobem zapomnieć, że mówimy o koalicji miłośnika dyktatur wojskowych Janusza Korwina-Mikkego, który literalnie mówi o wyborcach, że są idiotami, czy prorosyjskiego Grzegorza Brauna, który w ramach swojej działalności porywa choinkę z holu sądu.

Niektórzy mówią na to: może i w Konfederacji jest paru oryginałów, ale jest to obecnie jedyna prawdziwie wolnościowa partia. Tymczasem twierdzenie, że Konfederacja jest partią wolnościową, to po prostu mit. Większość jej liderów, włączając Mentzena i Bosaka, ma skrajnie konserwatywne przekonania polityczne. Krzysztof Bosak w 2017 r. sam opublikował wynik testu na poglądy polityczne, z którego wyszło, że najbliżej mu do faszyzmu. Mentzen popiera decyzję Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji, a w przeszłości sam mówił o sobie, że jest konserwatystą, a nie liberałem. Wielu przywódców Konfederacji, w tym Mentzen i Bosak, jest sygnatariuszami tzw. konfederacji gietrzwałdzkiej, na mocy której poddają życie publiczne „panowaniu Chrystusa Króla Polski” – czyli popierają podporządkowanie państwa władzy religijnej.

Jest jeszcze chyba ostatnia linia obrony: no dobrze, może Konfederacja nie jest konsekwentnie wolnościowa, ale przynajmniej ma rozsądne pomysły w gospodarce. Jeśli jednak zajrzeć do programu, znajdziemy tam choćby propozycje likwidacji podatków dochodowych czy składek na ZUS. Dla niektórych będzie to może program atrakcyjny, ponieważ daje proste odpowiedzi i dobrze przemawia do emocji, a w każdym razie wyraźnie wskazuje ogólną intencję programową – skoro jednak mówimy o rozsądku, to wypada jednak wspomnieć, że są to w dużej mierze hasła wabiki, których nie będzie można potem zrealizować. Co więcej, aby myśleć w ten sposób, trzeba rozumieć wolność niemal wyłącznie w kategoriach radykalnego wolnego rynku. Tymczasem tego rodzaju libertarianizm jest skrajną wersją idei liberalnych i jest naszym nieszczęściem, że w debacie publicznej domyślnie utożsamia się go czasem z postawą wolnościową.

Prawda jest taka, że żadna ilość pudru nie zrobi z Konfederacji partii liberalnej czy wolnościowej. Jest to w większości formacja skrajnie konserwatywnych zamordystów, którzy są bardziej radykalni od PiS-u. Jeśli ktoś wierzy w ich przekaz wolnościowy, który uwypuklają ostatnio z powodów taktycznych, ponieważ działa – to wkrótce czeka go rozczarowanie. Odpowiadając zatem na pytanie Balcerowicza, „na kogo mają głosować ludzie” – cóż, na każdego, kto nie popiera skrajnie prawicowego zamordyzmu, a za to przyjmuje standard demokracji liberalnej. Nie jest tak, że elektorat wolnorynkowy nie ma wyjścia i musi głosować na skrajnych konserwatystów, nacjonalistów, a nawet przeciwników demokracji. Konfederacja po prostu nie jest po stronie wolności.

Czytaj także: Spekulacje o Konfederacji. Wejdzie w sojusz z Kaczyńskim? PiS obieca Niderlandy

Taniec Platformy

Istnieje jednak pewien realny problem polityczny. To prawda, część wyborców może się z czasem zniechęcić, jeśli wydaje im się, że popierają niskie podatki, a w pakiecie dostaną wrogość do UE, sympatię do Rosji, kryptofaszyzm i teokrację. W tym sensie sondażowa zwyżka Konfederacji może być w pewnej mierze tymczasowa. Ale część wyborców może nie patrzeć na sprawy w ten sposób. Sławomir Mentzen jest politykiem nowego typu: młodym, inteligentnym i czującym puls mediów społecznościowych. Jego otwarty cynizm będzie dla niektórych nie wadą, lecz sygnałem skuteczności. Również Krzysztof Bosak wypada w wystąpieniach publicznych bardzo sprawnie – wydaje się pracowity i przygotowany do rozmowy, konsekwentnie przedstawia się wyborcom jako polityk zaangażowany, zdroworozsądkowy i merytoryczny.

Do tego, w przeciwieństwie do PiS-u czy PO, Konfederacja nie aspiruje do roli partii większościowej czy uniwersalnej, lecz pełni raczej funkcję partii protestu. Może zatem swobodnie wybierać tematy kampanii i apelować do wybranych grup społecznych zawsze wtedy, gdy nie znajdują one reprezentacji w partiach głównego nurtu – i nie przejmować się tym, czy poszczególne elektoraty na pewno będą się dodawać. W tym kontekście można by wskazać grupy niechętne wobec szczepień i obostrzeń w pandemii, obawiające się zielonej transformacji (straszenie robakami), kierowców samochodów (obrona silników spalinowych) czy pracowników branży transportowej. Wyborców tych niekoniecznie musi interesować całościowy pakiet, który proponuje Konfederacja, lecz raczej obrona ich interesu w konkretnej sprawie – dlatego mogą przymykać oko na radykalizm w innych kwestiach, a może nawet akceptować go jako wyraz buntu wobec status quo.

Wydaje się zatem, że Platforma ma do wykonania pewien manewr polityczny, którego jeszcze nie udało jej się przeprowadzić. Od początku jej zadanie składało się koncepcyjnie z dwóch dopełniających się części. Po pierwsze, chodziło o to, żeby przedstawić się ponad wszelką wątpliwość jako partia ludu – dzięki temu jej potencjalni wyborcy mogliby zmobilizować się do głosowania, dostrzegając w polityce opozycji nadzieję, aktywność i sprawczość, a wyborcy zniechęceni do PiS-u mogliby przyjąć, że będą bezpieczni w razie dojścia opozycji do władzy; że władza ochroni ludzi w kryzysie. Po drugie, nie można po drodze stracić grupy szeroko rozumianych przedsiębiorców czy osób o przekonaniach radykalnie wolnościowych czy wolnorynkowych – oni również muszą czuć się godnie i bezpiecznie. W tym miejscu pojawia się więc problem, jeśli okazuje się, że przyjmują oni wrogie podejście wobec wszelkich programów społecznych i rozumieją wolność niemal wyłącznie przez pryzmat niskich podatków, m.in. pod wpływem przekazu osób takich jak Leszek Balcerowicz.

W tym układzie do wykonania pozostaje zatem ruch integrujący oba podejścia: jest oczywiste, że PO musi być partią liberalno-demokratycznego ludu; i jest równie oczywiste, że była, jest i będzie partią rynkową. Bez owego syntezującego posunięcia polityka Platformy może wyglądać chaotycznie – wraca wówczas zarzut, że PO nie jest wiarygodna, ponieważ miota się od ściany do ściany, ciągle zmienia zdanie. Tymczasem można przecież bez żadnych problemów pojęciowych równocześnie popierać dynamiczną i rozwijającą się gospodarkę, w której istnieje przyjazne prawo i dobre warunki dla biznesu, a także dobrej jakości usługi publiczne, które poszerzają wolność i bezpieczeństwo obywateli potrzebujących dostępu do pewnych dóbr podstawowych: opieki zdrowotnej, edukacji, transportu, mieszkania i profesjonalnej administracji.

Jak pisał filozof Andrzej Walicki, celem liberalizmu jest wolność człowieka, a nie wolność rynku. Jeśli działanie rynku sprzyja rozwojowi, twórczej konkurencji, dystrybucji władzy – to bardzo dobrze. A jeśli potrzebujemy odpowiednio ukierunkować proces społeczny w ważnych celach publicznych albo odwołać się w modelu organizacji niektórych instytucji do jakiejś równoważącej rynek logiki – to również bardzo dobrze. W miejsce języka rozdawnictwa lepiej mówić wówczas o inwestycjach społecznych – jeśli dany program zmniejsza biedę, wzmacnia rynek pracy, edukację czy zdrowie publiczne, to zwiększa dobrobyt, pokój społeczny i poprawia warunki wolności, a to ostatecznie opłaca się wszystkim. Jeśli zaczniemy rozmowę w ten sposób, możemy następnie zastanawiać się nad tym, które inwestycje są lepsze, a które gorsze. W sensie koncepcyjnym jest to po prostu liberalny pragmatyzm.

Czytaj także: Czy Kaczyński może w ogóle stracić władzę? Cztery powyborcze scenariusze

***

Tomasz Sawczuk, szef działu politycznego „Kultury Liberalnej”, doktor filozofii i prawnik, autor książek „Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP” [2018] oraz „Pragmatyczny liberalizm. Richard Rorty i filozofia demokracji” [2022]. Ostatnio przełożył na język polski książkę Jana-Wernera Müllera „Demokracja rządzi” [2022].

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną