W ostatnich tygodniach wiele dyskutowano o tym, czy partie opozycyjne powinny iść do wyborów osobno, w jednej dużej koalicji, czy też w kilku mniejszych. Duża część tej dyskusji była napędzana przez argumenty Koalicji Obywatelskiej, że wielka prodemokratyczna koalicja jest najefektywniejszym sposobem na maksymalne przełożenie głosów na mandaty, biorąc pod uwagę tendencję metody d′Hondta do faworyzowania większych partii.
Czytaj też: Jak wygrać wybory. Obywatele chcą wskazać drogę opozycji
Komu służy jedna lista
Rzeczywiście, choć KO może nie doceniać stopnia, w jakim zróżnicowany ideologicznie elektorat jest skłonny do zaakceptowania wyboru tylko dwóch list partyjnych (PiS i opozycji), to w kategoriach czysto politycznych jest to rozwiązanie potencjalnie w interesie koalicji pod wodzą Donalda Tuska. Jako największe ugrupowanie w każdej szerokiej koalicji KO jest w najlepszej sytuacji, aby czerpać korzyści z wszelkich premii wyborczych generowanych przez połączone głosy kilku partii.
Inne partie, czy to sceptyczne wobec intencji KO, czy też obawiające się reakcji swoich wyborców na współpracę ponad podziałami ideologicznymi, były znacznie mniej entuzjastycznie nastawione do sensowności współpracy. Zwłaszcza Polska 2050 starała się zdystansować od idei wielkiej koalicji od lewicy do centroprawicy, szukając w zamian mniejszej i spójniejszej ideologicznie koalicji konserwatywnej z PSL.
Podkast: Układanki opozycji. Co przyniesie współpraca PSL z Hołownią?
Dominacja PiS i Koalicji Obywatelskiej
Nie wiadomo, w jakim stopniu tego rodzaju manewry mają trwały wpływ – a właściwie jakikolwiek wpływ – na sondaże. Większość ośrodków pyta o poparcie dla poszczególnych partii, a nie hipotetycznych koalicji, a pytanie ludzi o to, jak głosowaliby na wyimaginowane opcje wyborcze, w żadnym wypadku nie gwarantuje dokładnych szacunków poparcia dla przyszłych koalicji. Najnowsze sondaże wskazują jednak, że dominująca pozycja PiS i KO umacnia się mimo prób podkreślania przez mniejsze partie ich odmiennej oferty wyborczej.
O ile w drugiej połowie 2022 r. poparcie dla PiS nieco spadło, o tyle w pierwszych dwóch miesiącach 2023 powróciło do poziomu ok. 37 proc., co przeczy przedwczesnym wnioskom o stopniowej utracie poparcia w okresie poprzedzającym październikowe wybory. Jednocześnie KO utrzymała wyższy poziom poparcia, którym cieszyła się w ostatnich miesiącach, choć w lutowych sondażach widać większe zróżnicowanie w porównaniu z tymi ze stycznia. Poparcie KO utrzymuje się na poziomie 30 proc.
Z kolei Polska 2050 nie skorzystała z ciągłych starań o podkreślenie swojej odrębności, spadając obecnie do zaledwie 10 proc. poparcia. Lewica (9 proc.) i Konfederacja (7 proc.) mogą być niemal pewne mandatów, ale PSL (5 proc.) nadal oscyluje wokół progu.
Czytaj też: Hołownia zgubił piłkę i zrobił się pyskaty. Polska 2050 ma problem
Nie wielkie strategie, tylko drobne wpadki
Jeśli przełożyć te poziomy poparcia na liczbę mandatów, sytuacja jest bardzo wyrównana. Obie najbardziej prawdopodobne koalicje, PiS-Konfederacja i KO-Polska 2050-Lewica-PSL, miałyby mniej więcej równe szanse na stworzenie większości. W takiej sytuacji decydujący okazałby się niepewny los PSL. Gdyby ludowcom nie udało się przekroczyć progu, beneficjentem byłby PiS. Gdyby z kolei udało im się wprowadzić kandydatów do parlamentu, to wiele zależałoby od tego, czy PiS zdoła skusić posłów PSL do przejścia na swoją stronę.
Obecne sondaże podkreślają zarówno niepewność związaną z próbą rozgrywania systemu wyborczego, jak i możliwość, że o wynikach, podobnie jak w 2015 r., zdecydują nie tyle wielkie strategie, ile drobne wypadki.
Czytaj też: Czy Kaczyński może stracić władzę? Cztery powyborcze scenariusze