W ostatnich tygodniach wiele dyskutowano o tym, czy partie opozycyjne powinny iść do wyborów osobno, w jednej dużej koalicji, czy też w kilku mniejszych. Duża część tej dyskusji była napędzana przez argumenty Koalicji Obywatelskiej, że wielka prodemokratyczna koalicja jest najefektywniejszym sposobem na maksymalne przełożenie głosów na mandaty, biorąc pod uwagę tendencję metody d′Hondta do faworyzowania większych partii.
Czytaj też: Jak wygrać wybory. Obywatele chcą wskazać drogę opozycji
Komu służy jedna lista
Rzeczywiście, choć KO może nie doceniać stopnia, w jakim zróżnicowany ideologicznie elektorat jest skłonny do zaakceptowania wyboru tylko dwóch list partyjnych (PiS i opozycji), to w kategoriach czysto politycznych jest to rozwiązanie potencjalnie w interesie koalicji pod wodzą Donalda Tuska. Jako największe ugrupowanie w każdej szerokiej koalicji KO jest w najlepszej sytuacji, aby czerpać korzyści z wszelkich premii wyborczych generowanych przez połączone głosy kilku partii.
Inne partie, czy to sceptyczne wobec intencji KO, czy też obawiające się reakcji swoich wyborców na współpracę ponad podziałami ideologicznymi, były znacznie mniej entuzjastycznie nastawione do sensowności współpracy. Zwłaszcza Polska 2050 starała się zdystansować od idei wielkiej koalicji od lewicy do centroprawicy, szukając w zamian mniejszej i spójniejszej ideologicznie koalicji konserwatywnej z PSL.
Podkast: