Andrzej Duda znalazł się w fatalnej sytuacji. W ostatnim roku wielu obserwatorów z uznaniem komentowało jego inicjatywy w dziedzinie obronności (w tym np. współpracę z USA w ramach tzw. bukaresztańskiej dziewiątki), bliskie relacje, także osobiste z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim, czy korygowanie niektórych błędów własnego obozu (weto wobec lex TVN czy dwóm wersjom lex Czarnek). Pojawiały się głosy, że prezydent po ewentualnie przegranych przez PiS wyborach mógłby dogadać się jakoś ze zwycięzcami, w nadziei np. na poparcie w staraniach o któreś z ważnych stanowisk międzynarodowych.
Ucieczka do przodu po podpisaniu lex Tusk
Ostatnia decyzja, o podpisaniu ewidentnie niekonstytucyjnej ustawy o tzw. komisji badającej wpływy Rosjan, rozwiała nadzieje części publicystów i polityków opozycji na to, że mamy tu do czynienia z budową jakiejś własnej pozycji politycznej przez Andrzeja Dudę obok obozu PiS. Prezydent, podpisując lex Tusk, jednoznacznie opowiedział się po stronie PiS w nadchodzącej kampanii wyborczej, dając partii do ręki potencjalną propagandową amunicję i symbolicznie niszcząc – po raz kolejny – swoją funkcję strażnika konstytucji.